piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 68

KATHERINE



Justin podał mi truskawkę, w najlepszy sposób jaki można było dostać od najukochańszej osoby. Truskawkę podawaną z ust do ust, smakowała jeszcze lepiej. Tak gdy kremówka od Justina wylądowała
w moim  dekolcie wiedziałam już, że nie będziemy obojętni z jedzeniem, które leży w okół nas.

Gdy tylko się ubrałam, czułam jak ubrania lepią się do mojej skóry, czułam jak oblepiają mnie całą. Czułam kawałki... Właściwie wszystkiego w swoich włosach. Moje ciało wyglądało jak pobojowisko.
Nie dało się niestety temu oprzeć.

Obydwoje byliśmy powiedzmy jak małe dzieci. Lubiliśmy zabawę, zwłaszcza gdy można coś niszczyć.
Usłyszałam dzwonek, ale byłam zajęta. Zajęta przeciąganiem koszulki przez siebie, i spodenek, które również się lepiły.

Justin wstał narzucając na siebie bokserki. Facetom tak łatwo, łatwiej im się ubrać, bo mogą iść z gołą klatą, a kobiecie, jednak to nie przystoi. Tak więc ubierałam się powoli, naciągnęłam spodnie na swój brzuszek, który powoli zaczął się zaokrąglać.

Usłyszałam otwarcie drzwi, i chwilę rozmowy, Justin rozmawiał z jakimś chłopakiem. Zaciekawiona zeszłam na dół, przez szczelinę w drzwiach zobaczyłam Dustina, swojego dawnego przyjaciela.



- Dustin!

- Kate? - zapytał

Zbiegłam ze schodów, przeszłam pod wysoko umieszczonym ramieniem Justina.



- Dustin, co Ty tu robisz?

- Mieszkam, od dwóch miesięcy, trzech... Wróciłem tutaj po stypendium, pracuję, miałem przyspieszoną szkołę, więc mogę sobie na trochę lenistwa pozwolić, i wróciłem tutaj. Nie widziałem Cię już wieki. Nie dawałaś znaku życia.

- Nie miałam nawet kiedy, wyjechałeś nie odzywałeś się, to wybacz, ale nie szukałam Ciebie nawet, sama zdobyłam stypendium.

- Kleisz się Kate, co Ty tam robiłaś?

- Ekhem - Justin zaznaczył swą obecność

- Oj, wybacz, Dustin, to Justin, mój przyszły mąż.

- Miło Cię poznać - dodał Dustin


Justin położył dłoń na moim ramieniu, wiedziałam już, że coś wyczuł. Albo coś podejrzewał, ten uścisk nie był obojętny. Oczywiście, został mi lekki czerwony ślad na ramieniu, stąd wiedziałam, że Justin chce mi coś powiedzieć.

Wpuściłam Dustina do środka i zaprosiłam go do salonu.

- Chcesz może coś pić?

- Wodę z cytryną, poproszę.

Wstałam z Justinem i poszliśmy do kuchni. Musieliśmy co najmniej komicznie wyglądać, cali w ciastkach.
Stanęłam z nim na przeciw lodówki, by upozorować to, że nie gadamy, otworzyłam lodówkę i szukałam wody dla Dustina. Justin wyciągnął szklankę z szafki.

Spojrzał na mnie z poważną miną na twarzy, kolory jakby zniknęły w nicości.

- Justin co się dzieje? - zapytałam

- To jest Twój przyjaciel?

- Tak, z dawnych lat, wyjechał, ja wyjechałam, kontakt się urwał.

- I dobrze - dodał - Muszę Ci coś powiedzieć. Siedzi mi to w głowie, zastanawiam się czy mówić, muszę, chce Ciebie chronić.

- Słucham.

Byłam szczerze zaciekawiona tym co Justin może mi powiedzieć. Niepewność dobija... Al z drugiej strony patrząc im mniej wiesz tym lepiej śpisz. Skoro już jednak zaczął, niech dokończy.

- Mówisz? - dopytałam

- Tak tak. Pamiętasz skarbie... - Justin wziął mnie za biodra i usadził na blacie.

- Do rzeczy skarbie - dodałam - Nie mamy za dużo czasu. Gość czeka.

- Pamiętasz moją przeszłość, ciągłe ucieczki przed ludźmi, walki, strzelaniny, zatargi z policją... Pamiętasz to wszystko?

- Opowiadałeś, wiem, pamiętam, uczestniczyłam. Mów dalej.

- Dustin, jeśli w ogóle ma tak na imię. Bo raczej kojarzy mi się Brad, tak się przedstawiał, gdy brał prochy, ale kto normalny by przyznał się jak ma imię, biorąc narkotyki.

- On też brał? Hola hola Justin... Dustin nie brał nigdy narkotyków.

- Słońce ja też kiedyś nie brałem.

- I co dalej?

- Mieliśmy kiedyś zatarg, spotkaliśmy się na Zagłębiu Ruhry, tak wszyscy wyjechaliśmy z kraju. I tam miała się odbyć nasza ostateczna walka.

- Ostateczna walka?

- Oni ukradli nam narkotyki, On i jego koledzy. Oni zabili mojego przyjaciela. Opowiadałem Ci kiedyś w nocy, Adrien. Postrzelili go, śmiertelnie, zastrzelili... Kurwa, to przez niego nie żyje. Nic nie zrobił a zginął z rąk tej szmaty.

- Ze szmaty jedwabiu nie zrobisz...

- Ale mogę go zabić. Nikt mi nie udowodni tego, wyjadę z kraju i chuja będzie miał. Zabiję szmaciarza, za zabicie mojego przyjaciela.

- Justin! Uspokój się. Porozmawiam z nim.

- A co jeśli i Ciebie zabije?

- Nie zrobi tego. Dobra, to Ty porozmawiaj z nim, a ja pójdę opłukać tylko ciało, w porządku, strasznie się lepie, a nie chce by na mnie patrzał i wyobrażał sobie Bóg wie co.

- Oj już ja sobie z nim porozmawiam.

- Tylko nic mu nie zrób, dobrze?

- Dobrze.

- Obiecujesz?

- Obiecuję.

Wstając z blatu Justin klepnął mnie w pośladek i chwycił półlitrową wodę i szklankę. Poszłam na górę wziąć prysznic i przebrać się w coś czystego i nie oblepionego ciastkami.

JUSTIN


Katherine zniknęła po chwili na schodach, ja zaś poszedłem do tak zwanego Dustina. Zbyt podobne imię do mnie miał. Nie lubię tego.

Wziąłem w dłoń wodę a w drugą szklankę. Poszedłem do pokoju, w którym siedział Dustin. Wszedłem zamaszyście, rzuciłem mu wodę na kanapę, bez kompletnego szacunku. Szklanką walnąłem mocno o stół, tak, że się ukruszyła na dole.

- Wkurzyłeś się? - zapytał Dustin z głupim uśmieszkiem na twarzy

- Nie, ależ skąd, po prostu za mocno uderzyłem o stół.

- Oo, widzę w takim razie, że do Kate też tak możesz podchodzić. Powiem Ci, uważaj co robisz.

- Dustin... Myślisz, że nie wiem w co pogrywasz? Jestem z nią zaręczony, planujemy ślub, a właściwie wyjeżdżamy stąd niebawem. Nie licz ponownie na wielkie love story. Bo Ciebie to nie czeka.

- Będę jej pierwszym.

- Oj chłopczyku... Widzisz te okruszki ciastek we włosach? Czekoladę na karku? Tak zlizywała ją ze mnie.

- Upokorzyłeś ją?

- Nie. Ma do siebie szacunek i dystans, sama tego chciała. Uwierz mi nie będziesz jej pierwszym. Nigdy w życiu, nie dopuszczę nawet do tego byś jej dotknął. Wiem kim jesteś, skąd Cię znam, co zrobiłeś mojemu przyjacielowi. Jeśli nie chcesz zginąć, radzę opuścić Ci mój dom.

- Bo co? Wiem, że mnie znasz, ja Ciebie też znam. Nie żałuję, że go zabiłem.

- Co, powtórz.

- Nie żałuję, że go zabiłem, cieszyłem się jak zdychał.


Nie wytrzymałem. Uderzyłem go pięścią prosto w nos, usłyszałem chrupot jego kości. Nie zdążył nawet unieść rąk by się obronić.  Podniosłem go za koszulę, przeniosłem do drzwi, i wyrzuciłem przed drzwi.

Nie potrafiłem przy nim być opanowany. Wyprowadził mnie z równowagi, mówiąc, że nie żałuje zabicia bliskiej mi osoby. Nie pozwolę sobie by tak mówił. Chcę chronić i Kate i siebie. A szkodniki takie jak On trzeba tępić.

Cieszyłem się z tego jak krew sączyła mu się z nosa, jak słyszałem chrzęst jego kości, cieszyłem się, że to ja sprawiłem mu ból, za przyjaciela. Nie wybaczę mu tego nigdy...

Nie sprawię niestety mu tego samego co On zrobił mojemu przyjacielowi, ale mogę próbować. Nigdy nie mów nigdy prawda?  Usiadłem na kanapie i myślałem o tym jakby pomóc sobie i Katherine...
Wziąłem telefon do ręki i zadzwoniłem do Scootera.

Porozmawiałem z nim chwilę przez telefon, i zgodził się wykupić mi i Kate pokój w hotelu poza miastem, będziemy dojeżdżać do studia, bym nagrywał piosenki.
Miałem nadzieję, ze tym wywołam uśmiech na twarzy Kate. Która po dziesięciu minutach pojawiła się w pokoju.

Zanim to nastąpiło stanąłem z papierosem w oknie. Wiem, palenie szkodzi, ale musiałem jakoś odreagować, a zawsze mam je ze sobą.  Schowane za parapetem. Wskoczyłem w spodnie pozostawione w biblioteczce i bluzę. Kaptur założyłem sobie na głowę i zaciągałem się fajką.

W głowie ułożyło mi się kilka zwrotek, myśli, przemyśleń... O pustce, przyjacielu, o ludziach którzy są a jednak ich nie ma.



Halo, halo. Jest tu ktokolwiek? Bo nie słyszę żadnego dźwięku . Samotny, samotny
I naprawdę nie wiem, gdzie jest świat,ale teraz za nim tęsknię


Jestem prawie na krawędzi i krzyczę swe imię z całych sił niczym głupiec na szczycie mych płuc
Czasami, kiedy zamykam oczy udaję, że wszystko ze mną w porządku, ale to nigdy nie wystarcza, 
Bo moje echo, echo jest jedynym głosem, który powraca. Mój cień, cień jest jedynym przyjacielem, jakiego mam

Słuchaj, słuchaj. Przyjmę szept jeżeli, to wszystko co, miałaś dać
Ale tak nie jest, nie jest. Mogłabyś przyjść i mnie uratować
I spróbować przegonić to szaleństwo z mojej głowy

Jestem prawie na krawędzi  i krzyczę swe imię z całych sił  niczym głupiec na szczycie mych płuc
Czasami, kiedy zamykam oczy udaję, że wszystko ze mną w porządku, ale to nigdy nie wystarcza, 
Bo moje echo, echo jest jedynym głosem, który powraca. Mój cień, cień jest jedynym przyjacielem, jakiego mam

Nie chcę być w dołku i po prostu chcę czuć się żywy. I móc znów ujrzeć twą twarz
Nie chcę być w dołku i po prostu chcę czuć się żywy. I móc znów ujrzeć twą twarz
Jeszcze raz… Tylko moje echo, mój cień - jesteście moimi jedynymi przyjaciółmi.

Jestem prawie na krawędzi i krzyczę swe imię z całych sił niczym głupiec na szczycie mych płuc
Czasami, kiedy zamykam oczy, udaję, że wszystko ze mną w porządku, ale to nigdy nie wystarcza.

Bo moje echo, echo. Och, mój cień, cień

Halo, halo 
Jest tu ktokolwiek?




Kate jak wspomniałem po chwili pojawiła się na dole. Nie była zadowolona widząc mnie z papierosem w ustach.

- Kate, ciesz się bynajmniej, że nie joint.

- Tak, rzeczywiście pocieszenie. A wymówka taka jak zawsze?  Na coś trzeba umrzeć?

- Prędzej umrę od strzału niż tego.

- Nie mów tak - powiedziała zasmucona

- Oj skarbie. Chodź daj buzi.

- Nie. Nie całuję popielniczek. Dzięki, tym razem się obejdzie.

- Scooter dzwonił - zmieniłem temat

- I co chciał?

- Kate, wiesz co sądzę o Dustinie, On wie gdzie mieszkasz, wie gdzie ja mieszka. Scooter wynajął nam pokój w  hotelu poza miastem. Cieszysz się?

- Mam jechać, bo się boisz?

- Profilaktycznie Kate. Rozprawie się z nim i wrócimy, proszę. Zrób to dla mnie.

- A Ty dla mnie co zrobiłeś?

- Może to, że żyjesz - powiedziałem cicho


Odwróciłem wzrok i wyrzuciłem papierosa w śnieg.

- Na dziewiątą rano miej gotowe walizki. Wtedy wyjedziemy.


Kate nie odpowiedziała już mi na to, siedziała całą noc pakując nas. Spakowałem dwie walizki, z najważniejszymi rzeczami, w tym ładowarki, laptopy, telefony, nasze zdjęcie, broń. Tam nie będą nas na szczęście sprawdzać. Kate przesiedziała całą noc poza pokojem. Nie odzywała się, milczała, niczym kamień w wodzie.

O dziewiątej równo z zegarkiem, schowała bagaże na tylne siedzenia naszego auta, w bagażnik wpakowała także kilka toreb i walizek na kółkach. Po czym usiadła na miejscu pasażera. Nie odzywała się, nie uśmiechała się, zupełnie jakby skamieniała. Widziałem, że coś ją trapiło.

Nie starałem się na siłę jej rozweselać, zabawiać czy robić z siebie debila byleby pojawił się uśmiech. W końcu jej przejdzie. Jechaliśmy do miasteczka oddalonego dwadzieścia dwa kilometry od Nowego Jorku.

Kate siedziała oparta szybę, oczy miała podpuchnięte, z niewyspania. Dłoń trzymała w kieszeni jakby miała coś wyciągnąć. Musiałem jej powiedzieć co myślę...

- Justin, Kate - zaczęliśmy równo

- Mów - dodała Kate

- Zacznij Ty - odparłem

- Mów, zaczekam...

- Nie chciałem nic konkretnego. Chciałem po prostu zagadać, siedzisz taka cicha, jakby coś wielkiego się stało, a przecież nic się nie stało. Przeprowadzka, wyjazd czy wycieczka to dla Ciebie normalność, nic nowego.

- Wiesz chciałam w domu być na święta, niebawem będą, jeśli nie pamiętasz.

- Pamiętam, skarbie,codziennie będziemy w Nowym Jorku, codziennie, na święta też. Po prostu gdyby nas szukał u Ciebie czy u mnie, będziemy bardziej bezpieczni. Dobrze, że nie mamy dziecka, nie wytrzymałoby z Tobą i naszymi sprzeczkami. I z tym życiem jakie prowadzimy.

- Justin, chodzi właśnie o to.

- O co? O dzieci? Już myślisz o tym?

- Justin, jestem w ciąży. Tak myślę o tym.

_______________________________________________________________

I jak 68?


 TWITTER : https://twitter.com/NewYorkDream_s
INSTAGRAM : http://instagram.com/newyorkdream_s
ASK : http://ask.fm/KatherineAnnGomez



KOMENTUJCIE! <3 




















wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział 67

KATHERINE


- Justin, co jest grane?

- Usiądź na kanapie, i posłuchaj.

Jak Justin mi nakazał tak zrobiłam. Usiadłam na kanapę i wsłuchiwałam się w śpiew Justina. Miałam taki mały koncert tylko dla mnie... Czułam jak każda nuta, każdy dźwięk, przepływał przeze mnie, przez moje serce.

Kropla w oceanie, zmiana w pogodzie. Modliłem się, że może i my skończymy razem. To tak jakby pragnąć deszczu na środku pustyni. Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich, ponieważ jesteś moim Niebem.
Nie chcę marnować weekendu,jeśli mnie nie kochasz, udawaj  jeszcze kilka godzin, a potem nadejdzie czas, by odejść. 
Gdy mój pociąg odjeżdża wzdłuż wschodniego wybrzeża, ciekaw jestem, jak się ogrzejesz. 
Jest za późno na płacz, zbyt niepewnie, by ruszyć dalej. 


Wciąż jednak nie mogę sobie Ciebie odpuścić,przez większość nocy prawie nie śpię. 
Nie zabieraj ode mnie tego, czego nie potrzebujesz. 

To tylko kropla w oceanie,zmiana w pogodzie... Modliłem się, że może i my skończymy razem. To tak, jakby pragnąć deszczu, stojąc na pustyni. Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich, ponieważ jesteś moim Niebem. 

Zgubiłem zaufanie i starych przyjaciół... nigdy nie licząc żali. 
Dzięki łasce Boga w ogóle nie odpoczywam. Nowa Anglia. Podczas zmiany liści ostatnia wymówka, jaką zadeklaruję: 
Byłem chłopcem, który kochał kobietę jak małą dziewczynkę. 
Wciąż jednak nie mogę sobie Ciebie odpuścić,przez większość nocy prawie nie śpię. 
Nie zabieraj ode mnie tego, czego nie potrzebujesz... 
To tylko kropla w oceanie,zmiana w pogodzie... Modliłem się, że może i my skończymy razem. To tak, jakby pragnąć deszczu, stojąc na pustyni.  Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich,ponieważ jesteś moim... 
Teraz Niebo nie wydaje się już wcale tak daleko.  Niebo nie wydaje się już daleko... 
Teraz Niebo nie wydaje się już wcale tak daleko. Niebo nie wydaje się już daleko... 

Kropla w oceanie, zmiana w pogodzie... Modliłem się, że może i my skończymy razem.  To tak, jakby pragnąć deszczu, stojąc na pustyni. Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich, ponieważ jesteś moim Niebem. 


Jesteś moim Niebem...




Czułam jak każde słowo przeze mnie przechodzi, jak Justin mówi je do mnie. Czułam szczerość w jego słowach. Która z Was nie chciałaby takiego czegoś poczuć. Każda by tego pragnęła, pożądała, łaknęła.

Już nie czułam się tak samotna jak co dzień. Mimo jego obecności nie czułam się tak doceniana jak w tym momencie. Czułam, że ten tekst odzwierciedlał nas i naszą sytuację, poniekąd.

Chciałam się odezwać powiedzieć jak idealnie mu to wyszło, ale Justin nic nie kazał mi mówić.

- Poczekaj tutaj chwilkę, nie oglądaj się, siedź cichutko.

Jak nakazał tak zrobiłam, założyłam nogi na stół i czekałam odliczając upływające minuty. Justin krzątał się po domu niczym gospodyni. Latał z góry w dół, tak na okrągło. Po upływie dziesięciu minut, czekałam wciąż sama, aż pojawił się Justin. W końcu!

- Długo miałam tak czekać?

- Przepraszam. Nie chciałem tak długo. Trochę zwlekałem, wybacz.

- Możemy już iść?

- Jak najbardziej.

Justin chwycił mnie za rękę i zaprowadził do najsłodszego miejsca jakie kiedykolwiek widziałam. Nie najsłodszego wizualnie, a smakowo. Mały kącik zrobiony w biblioteczce gdzie ustawione były ciastka, tort, wszelkie słodycze, cukierki, żelki, pianki, lukrecja, wszystko co można było zjeść. Ciastka z kremem, którymi można było się ubrudzić...

Tego dnia ubrudziliśmy się jak najbardziej, pod każdym względem.

Gdy tylko doszliśmy na górę ujrzałam najpiękniejsze miejsce, najsłodsze, i takie idealne, wszystko wyglądało tak perfekcyjnie, jakby było sztuczne, a jednak, wszystko można było zjeść.

Usiedliśmy z Justinem na ziemię, na takim kocu, było rozłożone kilka poduszek i kilka tacek właśnie z wyżej wspomnianymi wyrobami. Rozłożone wszystko dookoła nas. Justin karmił mnie ciastkami, ja go truskawkami w czekoladzie.

Czułam, że to są nasze momenty, gdzie możemy być sobą, możemy robić wszystko. Momenty, których nikt nam nie zabierze. Justin powoli przysunął się do mnie dyskretnie.

Położył dłoń na kolanie i przyciągnął mnie do siebie. Nasze usta spotkały się w pół drogi, wargi i języki pieściły się wzajemnie wywołując u nas dreszcze. Usiadłam delikatnie między nogami Justina, i swoje rozłożyłam obok niego. Tak, że moje nogi oplatały go, zaś jego mnie.

Justin pochylił się do mnie i wciąż pieścił moje usta, jego ręce stabilnie trzymały się moich pośladków, bioder, i wciąż wędrowały po udach. Uwielbiałam każdy jego dotyk, każde przejście dreszczy po moim ciele. Justin wciąż mnie całował, jego dłonie skupiały się tylko na mnie.

Justin pieścił moje pośladki, po chwili szyję, jego usta delikatnie muskały mnie po barkach, obojczykach, szyi. Gdy tylko czułam ucisk na swoich pośladkach, unosiłam się lekko w górę, z czystej przyjemności, którą dawał mi Justin. Powoli zdjął ze mnie dolną partię garderoby.

Obawiałam się, że może coś zobaczyć z moim brzuchem, więc postanowiłam przejąć inicjatywę i to ja go rozebrałam. Wiem, że gdy będzie zbyt podniecony nie będzie zwracał uwagi na moje rzeczy. Zostawię sobie stanik i koszulkę, by widział tylko dół, i to gdzie musi wejść.

Justin całował mnie cały czas, ja zaś bujałam biodrami na jego kroku. Wiem, wiele z Was pewnie chciałoby poczuć to co ja w tym momencie, ten ogień, pożądanie, łaknienie jego ciała. Zdjął ze mnie w sumie wszystko co musiał, czyli cały spód. Jak to Justin, nie pozostawał mi nigdy dłużny, jego język idealnie pieścił moją łechtaczkę. Nie czułam się tak dobrze, w sumie nigdy.  Justin przyspieszał tempo językiem, a raz spowalniał.

Moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa, robiło swoje, każdą emocję ukazywało. Justin całował mój brzuch... Już wtedy przestałam się obawiać tego, że coś zauważy, obydwoje byliśmy pochłonięci namiętnością.

Justin tuż przed moim szczytowaniem przerwał igraszki. Zadziwiłam się tym co robił, i dlaczego to zrobił. Mój chłopak z obaw przed ciążą wyciągnął spod poduszki na której leżałam prezerwatywy. Założył na swojego członka jedną i z całą siłą wsunął go we mnie.

Nie powstrzymywałam go nawet przed tym bo nie chciałam się wydać, że za późno, bo już spłodził dziecko, ale w porządku.  Justin oddał się cały podobnie i ja. W tych momentach nie było dla nas nikogo i niczego poza tą sytuacją. Około godziny później obydwoje szczytowaliśmy.

Leżeliśmy obok siebie pod kocem, który Justin przyszykował. Pół godziny leżenia, odbiło się w śladach na moich plecach.

JUSTIN

Katherine założyła na siebie swoją białą koszulkę i bieliznę. Ja zaś nałożyłem bokserki. I gdy się ubierała obrócona w przeciwną stronę wsadziłem sobie kawałek truskawki w swoje usta. Gdy tylko się obróciła, wiedziała doskonale co zrobić. Pochyliła się do mnie i wzięła do swoich ust drugi kawałek truskawki.

Roześmiała się, a moje dłonie wraz z kremówką powędrowały w jej dekolt.

- Justin! To jedzenie, nie zabawa.

- Kto powiedział, że tego nie zjem?

Rzuciłem się na nią i wydając specyficzny dźwięk zacząłem zjadać kremówkę i zlizywać krem z jej dekoltu. Katherine roześmiała się głośno i spoglądała jakby w górę.

- Widzisz, zjedzone, wylizałem Cię do czysta, wiem, że lubisz - puściłem oczko

- Tak, oczywiście - zaśmiała się Kate

I tak zaczęła się nasza mała wojna, obydwoje mieliśmy czekoladę na całej skórze, kawałki tortu we włosach. Nie wspomnę o tym, że obydwoje lepiliśmy się do wszystkiego do czego można było się lepić. Prócz siebie, do ziemi, koca, drzwi. Do wszystkich możliwych powierzchni.

Włosy lepiły się, miałem w nich kawałki ciastek, czekoladę, nawet kilka żelków. W domu rozszedł się dźwięk dzwonka. Katherine była lekko zajęta ubieraniem się, w resztę swojej garderoby więc ja zszedłem na dół.

Otworzyłem drzwi a w nich stał chłopak, wysoki, szatyn.

- Tak, mogę w czymś pomóc?

- Justin Bieber? - zdziwił się - Nie wiedziałem, że tu mieszkasz, przepraszam, chyba pomyliłem dom.

- Nie mieszkam tu tak właściwie. Pomóc mogę w czymś?

- Szukam swojej przyjaciółki Kate.

- A mogę wiedzieć w jakim celu?

- Dustin! - usłyszałem zza pleców.

- Kate? - zapytał chłopak.


Katherine zbiegła ze schodów w dół i przechodząc pod moim ramieniem przywitała się z chłopakiem stojącym w progu ciepłym uściskiem. Nie powiem, ciekawiło mnie to kim jest, dlaczego przytula moją kobietę...

- Dustin, co Ty tu robisz? - zapytała Kate

- Mieszkam, od dwóch miesięcy, trzech... Wróciłem tutaj po stypendium, pracuję, miałem przyspieszoną szkołę, więc mogę sobie na trochę lenistwa pozwolić, i wróciłem tutaj. Nie widziałem Cię już wieki. Nie dawałaś znaku życia.

- Nie miałam nawet kiedy, wyjechałeś nie odzywałeś się, to wybacz, ale nie szukałam Ciebie nawet, sama zdobyłam stypendium.

- Kleisz się Kate, co Ty tam robiłaś?

- Ekhem - lekko odkaszlnąłem by przypomnieć swoją obecność

- Oj, wybacz, Dustin, to Justin, mój przyszły mąż.

- Miło Cię poznać - dodał

Znałem go... Nie był na stypendium. Pamiętam jednej nocy, biłem się z nim, to On postrzelił też mojego przyjaciela. Z uściskiem jego dłoni czułem, że wyjdą z tego kłopoty. Musiałem zadbać o bezpieczeństwo swojego związku i swojej narzeczonej.

__________________________________________________________

I jak 67 ?


 TWITTER : https://twitter.com/NewYorkDream_s
INSTAGRAM : http://instagram.com/newyorkdream_s
ASK : http://ask.fm/KatherineAnnGomez



KOMENTUJCIE! <3 













sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 66

KATHERINE

- Kate - cicho westchnąłem - Obiecuję Ci...

- Nie - przerwała mi Katherine - Nie obiecuj mi niczego. Ani złotych gór, ani gwiazd, nie obiecuj mi też, że się zmienisz. Pokaż mi to wszystko! Chcę dowodów, a nie suchej teorii.

- Kate, chciałem tylko obiecać, że przestanę  pić.

- Justin, pić możesz, nie upijaj się, do takiego chociażby stanu, zwłaszcza teraz. Powinieneś być odpowiedzialny.

- Zwłaszcza teraz? Co to ma znaczyć? Masz mi coś do powiedzenia?

- Jesteś moim światem, z Tobą każdy wieczór, jest jak idealny sen, każdy dzień jest relaksem. Wiem, że dalej pójdziemy tą drogą, ale nie jesteś już osobą o której nikt nic nie wie, jesteś na "świeczniku". Zachowuj się. Już nie przeszkadza mi to nawet, że jestem nikim specjalnym, po prostu nie chcę by o Tobie ktokolwiek powiedział złe słowo. To by bolało bardziej niż cios.

- Zakłóciłoby to Twój spokój?

- W pewnym sensie - zamyśliła się - Tak, w pewnym sensie zakłóciłoby. Nie lubię patrzeć jak ktoś obraża bliskich mi ludzi, w szczególności tych z którymi jestem tak blisko jak z Tobą.

- Kochanie...

Wtuliłam się w niego, tak mocno jak nigdy dotąd, potrzebowałam poczuć bliskość, dziecko też potrzebowało ciepła... Zwłaszcza od ojca.


- Obiecuję, będę kochał Cię całe życie, całą wieczność.

- Po prostu to zrób - uśmiechnęła się ocierając łzy.

- I nie upiję się więcej, na prawdę.

- Przysięgasz?

- Przysięgam.

Pierwszy raz otworzyliśmy się tak przed sobą. I kolejne tygodnie nim Justin ponownie miał ruszyć w trasę... Minęły bardzo dobrze. Mieliśmy piątek dwudziestego dziewiątego listopada. Do Justina zadzwonił Scooter.
Poprosił go o wcześniejsze pojawienie się w studiu, w Nowym Jorku... O dziwo, Justin miał teraz koncertować tutaj...

Miałam cichą nadzieję, że wszystko się zacznie układać. Może będzie tutaj choćby do świąt. W ten magiczny dzień chciałabym mu powiedzieć wszystko, nie mogę dłużej tego kryć, bo brzuch chcąc nie chcąc, nie poczeka na naszą gotowość.

Będzie rósł tak czy tak. Nie poczeka, aż powiem Justinowi i nie wystrzeli od tak. Nie można go wciągnąć, ani ukryć... Nie da się po prostu przykryć tego, że jest się w ciąży. Muszę jeść mniej, nie mogę tak łatwo przybierać na wadze teraz...

- Kochanie, pójdziesz ze mną jutro do studia?

- Po co? Zostajesz tu? - powiedziałam zadowolona

- Póki co wydaje mi się, że tu będziemy nagrywać i występować mała - podszedł i objął mnie - Jesteś zadowolona z tego? Czy będę Ci przeszkadzał?

- Jestem zadowolona kochanie - uniósł mnie i przeniósł do okna

Na zewnątrz zaczął padać śnieg, no tak w końcu prawie grudzień. Miasto powoli przykrywało się śniegiem. Robiło się coraz bielej i coraz bardziej świątecznie.

Świeczki w pokoju dawały powoli ten klimat, roznoszący się zapach mandarynek, symbol świąt oczywiście.
Uwielbiałam tę porę, była taka, hmm szczera. Wszystko było widać jak na dłoni, szczęście, smutek, dosłownie wszystko. Puch z nieba nie przestawał lecieć, prószył i prószył... Piękny widok.

Staliśmy przy oknie z Justinem wpatrując się jak miasto zamienia się w krainę śniegu. Jak dzieci wyglądają z rodzicami przez okno.  Justin przytulił się do mnie...

- Pobierzmy się w święta, na śniegu, będzie romantycznie

- Co? - powiedziałam zszokowana

- Pobierzmy się w święta kochanie, będzie idealnie, biało, tak jak powinno być, już się nigdy nie stracimy. Im prędzej tym lepiej, pobierzemy się jeszcze nim wyruszę w trasę.

- Trasę?

- Tak, w ogóle bym nie wracał wtedy do domu, będę podróżował po całym świecie, będziesz do mnie dolatywała.

- Kiedy zamierzałeś powiedzieć? Dla mnie ostatnie dwa miesiące to była męka, nie mówiłeś mi nic o trasie.

- Skarbie, chciałem powiedzieć.

- Kiedy? Dzień przed wyjazdem? Powiedziałbyś, że plany się zmieniły i musisz lecieć, na rok w trasę.


W duchu powtarzałam sobie by być spokojną, nie mogę przecież go znów gasić, jego marzeń...

- W porządku - dodałam - Jedź.

- Nie będziesz zła?

- Spełniaj marzenia, proszę.

- Dziękuję kochanie.


Justin uśmiechnął się i wyszedł z pokoju. Usiadłam na parapecie i spoglądałam przez okno gładząc swój brzuch. Musiałam Justinowi powiedzieć... Wiedziałam kiedy chcę to zrobić, miałam nadzieję, że zrozumie mnie dlaczego tak długo czekałam.

Mam plan i konkretnie chcę go zrealizować. Mając nadzieję, że mnie zrozumie, i będzie się cieszył z zakwitającego z nas życia. W końcu to była nasza wspólna praca. Spojrzałam przez okno i dostrzegłam niedaleko swojego domu chłopaka w oknie. Był mi znajomy, nawet bardzo...

Nazywał się Dustin. Wróciłam do dawnych, młodszych lat, byłam tylko ja i On. Byliśmy młodzi, szaleni, wolni. Byliśmy w tym kierunku...

Dustin jak się domyślacie był moim przyjacielem, przyjacielem od dziecka. Wierzyłam wtedy w taką przyjaźń damsko męską. Dustin był dla mnie jak brat ach i jego przyjaciel zamulony Johny, co we wszystkie sprawy się wtrącał i we wszystkim szukał drugiego dna.

Dustin można powiedzieć był moim obrońcą, jak to brat, chronił siostrę. Zawsze każdy w nas widział związek, idealną parę, jako jedyni dogadywaliśmy się we wszystkim. Prawie, często sprzeczaliśmy się właśnie o błahostki, jak wybór filmu w kinie.

Ubrałam gruby sweterek, kurtkę, i botki. Zawiązałam szalik na szyi i zeszłam na dół.

- Gdzie idziesz? - zapytał Justin

- Muszę odwiedzić kogoś. Za chwilę wrócę, idę dwa domy dalej.

- Kogo?


Nie odpowiedziałam już Justinowi, wyszłam przed dom. Stąpałam pierwszy raz w tym roku po śniegu, świeżym, jeszcze skrzypiącym pod nogami. Uśmiechnęłam się i przeszłam kilka domów dalej.

Podeszłam pod biały dom z czarnymi drzwiami. Na nich wisiał już świąteczny wieniec, choinki były oświetlone lampkami.  Zapukałam do tych drzwi, i czekałam aż mi ktoś otworzy. Marzłam odrobinę, na dworze temperatura nie rozpieszczała.

Drzwi otworzył mi wysoki ciemno włosy mężczyzna.

- Dzień dobry, zastałam może Dustina? Jestem jego koleżanką.

- Dustin, nie niestety, pięć minut temu wyszedł. Wróci koło dwudziestej. Przekazać mu coś?

- Jeśli mógłby Pan. Jestem Katherine, będzie wiedział jaka, mieszkam dwa domy dalej, jakby mógł Pan przekazać, że tam mieszkam i chcę się z nim spotkać, byłabym wdzięczna.

- Przekażę, do widzenia.

- Dziękuję, do widzenia.


Żałowałam niestety, że nie zdążyłam, ale mówi się trudno. Może mnie jeszcze dzisiaj odwiedzi. Mam nadzieję, jego ojciec kompletnie mnie nie poznał, nawet nie szukałam wyjaśnień, nie było sensu.

Szkoda, miałabym okazję powiedzieć mu, że jestem w ciąży, ale przecież przy Justinie tego nie zrobię.
Wróciłam do domu, otrzepałam śnieg z włosów i ubrań.

- Kochanie, chodź do salonu - zawołał mnie Justin


Przewróciłam oczami, i skierowałam się w stronę salonu.

JUSTIN

Wszystko zaczynało się zmieniać. Pragnąłem z nią ślubu przed wyjazdem. Boję się, że mógłbym ją stracić, gdy wyjadę, a tak będę miał choć cień pewności.

Nie wiem czemu wyszła, czy się zdenerwowała, czy po prostu miała potrzebę wyjścia. Nie poszedłem za nią, wiedziałem, że za chwilę wróci. Może chciała odetchnąć, pobyć sama, bez zbędnych fotografów.

Wiem, że gdybym wyszedł za nią, pojawiliby się paparazzo i spokojne wyjście zamieniłoby się w bieganinę byleby uciec przed nimi, schować się gdzieś. Nie chciałem jej na to narażać, mimo, że będzie osobą publiczną, gdy tylko pojawi się ze mną.

Nie chciałem jej niszczyć na każdym kroku... Przysięgam. Dałem jej przecież swobodę, mogła być sobą w naszym związku. Teraz na każdym kroku będzie musiała wyglądać świetnie, nie będzie mogła jak kiedyś ubrać sobie Emu, dresów i wyjść na spacer w śniegu. Wiem, dziwne, ale wolę oszczędzić jej oszczerstw ze strony ludzi.

Chciałem ją w jakiś sposób przeprosić. Zadzwoniłem więc do przyjaciela i poprosiłem o kilka rzeczy. Dziesięć minut później, gdy Katherine jeszcze nie było przywiózł mi cały asortyment.

Położyłem czekoladowo truskawkowy tort na stoliku, ciasteczka również. Spaghetti dojechało pięć minut później, ułożyłem je na stole w jadalni. Zanim to ustawiłem się z gitarą w salonie.
Gdy tylko usłyszałem trzaśnięcie drzwi, zawołałem swoją księżniczkę do salonu.

Widziałem jej uśmiech gdy tylko przekroczyła próg salonu. Widziałem tą iskrę w oczach, jak wtedy gdy pierwszy raz wyznałem jej miłość.


- Justin, co jest grane?

- Usiądź na kanapie, i posłuchaj.

Wziąłem do ręki gitarę i zacząłem wybijać rytm...

Kropla w oceanie, zmiana w pogodzie. Modliłem się, że może i my skończymy razem. To tak jakby pragnąć deszczu na środku pustyni. Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich, ponieważ jesteś moim Niebem.

Nie chcę marnować weekendu,jeśli mnie nie kochasz, udawaj  jeszcze kilka godzin, a potem nadejdzie czas, by odejść. 
Gdy mój pociąg odjeżdża wzdłuż wschodniego wybrzeża, ciekaw jestem, jak się ogrzejesz. 
Jest za późno na płacz, zbyt niepewnie, by ruszyć dalej. 



Wciąż jednak nie mogę sobie Ciebie odpuścić,przez większość nocy prawie nie śpię. 
Nie zabieraj ode mnie tego, czego nie potrzebujesz. 

To tylko kropla w oceanie,zmiana w pogodzie... Modliłem się, że może i my skończymy razem. To tak, jakby pragnąć deszczu, stojąc na pustyni. Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich, ponieważ jesteś moim Niebem. 



Zgubiłem zaufanie i starych przyjaciół... nigdy nie licząc żali. 
Dzięki łasce Boga w ogóle nie odpoczywam. Nowa Anglia. Podczas zmiany liści ostatnia wymówka, jaką zadeklaruję: 
Byłem chłopcem, który kochał kobietę jak małą dziewczynkę. 

Wciąż jednak nie mogę sobie Ciebie odpuścić,przez większość nocy prawie nie śpię. 
Nie zabieraj ode mnie tego, czego nie potrzebujesz... 

To tylko kropla w oceanie,zmiana w pogodzie... Modliłem się, że może i my skończymy razem. To tak, jakby pragnąć deszczu, stojąc na pustyni.  Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich,ponieważ jesteś moim... 

Teraz Niebo nie wydaje się już wcale tak daleko.  Niebo nie wydaje się już daleko... 
Teraz Niebo nie wydaje się już wcale tak daleko. Niebo nie wydaje się już daleko... 

Kropla w oceanie, zmiana w pogodzie... Modliłem się, że może i my skończymy razem.  To tak, jakby pragnąć deszczu, stojąc na pustyni. Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich, ponieważ jesteś moim Niebem. 
Jesteś moim Niebem...


Katherine siedziała ze łzami w oczach, spoglądała na mnie z wielką miłością.
Część dawnej jej została... Nadal łatwo doprowadzić można było ją do płaczu. Kate wstała z kanapy i podeszła do mnie. Wtuliła się z całych sił...


_________________________________________________

I jak 66 ? :)
Już mam plan na dalsze rozdziały, więc może nie tak prędko to się skończy :D


 TWITTER : https://twitter.com/NewYorkDream_s
INSTAGRAM : http://instagram.com/newyorkdream_s
ASK : http://ask.fm/KatherineAnnGomez



KOMENTUJCIE! <3 








środa, 20 listopada 2013

Rozdział 65

KATHERINE

Byłam ciekawa co ostatniej nocy wyprawiał Justin, co robił, z kim był, dlaczego wrócił cały we krwi...
Nie zmrużyłam oka, czuwając nad nim, sprawdzając czy żyje, czy wszystko z nim w porządku.

Siedziałam obok w pokoju, czytając książkę, co chwila gdy kaszlał, zrywałam się z miejsca i szłam do niego. Wymieniałam jego miskę z wymiocinami i krwią która leciała z jego przełyku.

Modliłam się tylko by rano mógł wstać. I być w stanie cokolwiek zrobić. Bałam się, że nie wyjdzie tak prędko z tego stanu, nie wyjaśniłby mi nic, a musiał.

- Justin, wyjaśnisz mi krew na buzi?

- Pobiłem się.

- Z kim?

- Z Julie.

- Jaką znowu Julie? Znam ją?

- Znasz, bardzo dobrze, i niechętnie.

- Kto to ta Julie, jakaś moja koleżanka?

- Nie, nigdy nie zadałabyś się z nią.

- Możesz przestać grę w szarady i powiedzieć mi kto to?

- Ellie.

- Co z Ellie? Julie, nie rozumiem.

- Ellie zmieniła imię na Julie. Spotkałem ją, pobiliśmy się...

- Pobiłeś kobietę?! Justin! Nie sądziłam, że się do tego posuniesz. Ona w ciąży chyba jest, tak?

- Nie, już nie, poroniła, i tak uważam, że zabiła to dziecko. Jeszcze się tego dowiem.  Ona waży chyba ze sto kilo, powiększyła sobie biust, jest większa ode mnie, więc musiałem jakoś sobie radzić.

- Biciem kobiety? Nie ważne czy sto kilogramów czy sześćdziesiąt, to wciąż kobieta, a Ty zachowałeś się chamsko.  Musiałam o czwartej wstać i zmywać z Ciebie krew, Justin wymiotowałeś krwią.

- Nie pamiętam...

- Wiem, byłeś w takim stanie, że nic nie mogłeś zapamiętać. Wróciłeś tak śmierdzący! Zapach alkoholu unosił się w całym pokoju. Wybacz, ale nie mogłam tu spać. Podstawiłam Ci miskę i przez całą noc czuwałam. Wchodziłam co jakiś czas do Ciebie sprawdzić czy żyjesz.

- Kate, ja nie wiedziałem...

- Ależ oczywiście, no bo skąd mogłeś wiedzieć. Byłeś tak pijany, że nie byłeś w stanie nic zrobić. Można było Tobą rzucać jak zabawką, nie zareagowałbyś. Ile Ty wypiłeś?

- Litr wódki, kilkanaście piw, trochę whisky, gin, absynt...  Za dużo zmieszałem. Nie upijam się przecież wiesz.

- Tak, właśnie pokazałeś ostatnią nocą, jak się nie upijasz. Abstynent kurwa.


Poszłam na dół, nie umiałam się gniewać na niego. Mogłam udawać, że wszystko jest źle, że nie pasuje mi nic. Ale nie mogłam go zostawić samego sobie. Zrobiłam mu śniadanie, z miłością, ogromną miłością...

Postawiłam mu wszystko na łóżku, słysząc, że bierze prysznic. Nie czekałam aż spod niego wyjdzie. Zostawiłam mu śniadanie, gotowe ubrania, tabletki, wodę w szklance i poszłam do swojej biblioteczki.

Uwielbiałam tam kiedyś się kryć przed wszystkimi. Uwielbiałam udawać, że jesteś w świecie książek, wyobrażałam sobie wszystko co się dzieje na stronach, jakby działo się na prawdę.

Byłam wróżką, księżniczką, smokiem, romantyczką, narkomanką... Wszystkim na raz. Potrafiłam sobie wymarzyć, wyśnić cokolwiek chcę, mogłam być kim chciałam, mogłam podróżować... Teraz też nie mam ograniczeń... Teraz mam kompletnie zrujnowane życie.

Nie wiem, czy to Justin, czy wszystkie sytuacje jakie mi się zdarzyły... To wszystko mnie zmieniło. Na gorsze, nie wiem, na lepsze też nie wiem, sama nie mogę się oceniać, nie to jest mi dane. Mimo, że chciałabym wiedzieć co o mnie każdy kto mnie pozna, widzi, co o mnie sądzi.

Chciałabym wiedzieć co sądzi o mnie Justin. Co sądził o mnie w dniu gdy trafiliśmy do tej samej szkoły, i nawet czasem mieliśmy wspólne lekcje... Nie wiem czemu od zawsze miałam do niego taką awersję...

Wiem, że nie podobało mi się od początku liceum jego styl bycia, jego mowa, to jak podchodził do każdej dziewczyny, jak do każdej zarywał, jak udawał, że jest takim boskim alvaro. Typowy lovelas, który myślał, że mógł mieć każdą, a nie miał żadnej... Paradoks.

Teraz każda najchętniej by się na niego rzuciła, ba nawet zgwałciła. Teraz jakakolwiek dziewczyna, która go zna dobrze nie cofnęłaby się przed niczym byleby go mieć. Na szczęście nie był tak łatwy, nie dawał się każdej. Nie każda mogła owinąć go sobie w okół palca, nie był przecież marionetką.

Jak już wspomniałam, skryłam się w swojej biblioteczce, i wzięłam w dłonie książkę. Przewertowałam kartki, pachniały, uwielbiałam zapach książek, świeżo drukowanych.

Dziś nad ranem ponownie zabrano mnie na drugą stronę, nie wiedziałam,  że może ponownie mi się udać, a jednak.  Cytat z mojej książki idealnie pasowałby do naszego związku z Justinem...


Na początku nie myślałem, że to możesz być Ty, kiedy się relaksowaliśmy, robiąc zdjęcia. Uśmiechając się, ale niebawem zbliżyliśmy się, i zaczęłaś jeść z mojej łyżki. I tak do końca, mogliśmy przegadać całe popołudnie. Znajdziesz dziś wieczorem swoje ręce na całym mym ciele. I wtedy ugryziesz swoją wargę, wyszepczesz do mnie "Idźmy na całość"...

Pasował idealnie do naszego związku, naszych małych fajerwerków jak czwartego lipca. Iskry między nami, tego nikt nie zmieni... Nikt nie będzie potrafił zmienić, mam nadzieję, że tak będzie zawsze, małe sprzeczki nie zmienią przecież tego co czuje...

Nie zmieni moich uczuć ani uczuć Justina.

JUSTIN

Lekko jeszcze zachwiany wszedłem do środka, wszedłem do jej małego świata, nie ruszyła się, nie drgnęła.
Siedziała tak bez ruchu, jakby nikogo w pokoju nie było. Ona i jej książki, jak zawsze zapatrzona w swoje literki. Aż dziw bierze, że ma chęci by czytać.

Wszedłem w sumie cicho, nie chcąc jej przeszkadzać. Zrobiłem kilka kroków w jej stronę by nie zagłuszać jej małej przestrzeni i komfortu który czerpała z czytania. Podszedłem do niej, i  chcąc usiąść na pufie na której trzymała nogi, chwyciłem je i oparłem o swoje kolana.

Katherine złożyła książkę na swoich kolanach i spojrzała na mnie opiekuńczo. Spojrzałem w jej czekoladowe oczy, ujrzałem siebie, zobaczyłem to jakim jestem człowiekiem...

Nie wiedziałem, że taką przykrość jej sprawiam, dopóki nie zobaczyłem tego smutku i żalu w  jej oczach. Nie wiedziałem, że mogę tyle cierpienia zadać osobie którą kocham. Nie wiedziałem sam co powiedzieć, szczerze mówiąc nie byłem chyba przygotowany na taką rozmowę z Kate... Nie chciałem narażać naszego związku.

- Kate - cicho westchnąłem - Obiecuję Ci...

- Nie - przerwała mi Katherine - Nie obiecuj mi niczego. Ani złotych gór, ani gwiazd, nie obiecuj mi też, że się zmienisz. Pokaż mi to wszystko! Chcę dowodów, a nie suchej teorii.

- Kate, chciałem tylko obiecać, że przestanę  pić.

- Justin, pić możesz, nie upijaj się, do takiego chociażby stanu, zwłaszcza teraz. Powinieneś być odpowiedzialny.

- Zwłaszcza teraz? Co to ma znaczyć? Masz mi coś do powiedzenia?

- Jesteś moim światem, z Tobą każdy wieczór, jest jak idealny sen, każdy dzień jest relaksem. Wiem, że dalej pójdziemy tą drogą, ale nie jesteś już osobą o której nikt nic nie wie, jesteś na "świeczniku". Zachowuj się. Już nie przeszkadza mi to nawet, że jestem nikim specjalnym, po prostu nie chcę by o Tobie ktokolwiek powiedział złe słowo. To by bolało bardziej niż cios.

- Zakłóciłoby to Twój spokój?

- W pewnym sensie - zamyśliła się - Tak, w pewnym sensie zakłóciłoby. Nie lubię patrzeć jak ktoś obraża bliskich mi ludzi, w szczególności tych z którymi jestem tak blisko jak z Tobą.

- Kochanie... - powiedziałem ciepło i uklęknąłem przy niej i przytuliłem się.

Katherine wtuliła się w moje ramiona zdecydowanie, i nie miała zamiaru puścić. Poczułem tylko jak jej łza spływa po moich plecach. Nie chciałem by płakała przeze mnie w szczególności, jej mama chyba by mnie zabiła gdyby zobaczyła co z nią zrobiłem... Zniszczyłem ją. Tak, wiem to.

Zniszczyłem wszystko to co budowała przez siedemnaście lat, póki nie poznała mnie, i nie minął osiemnasty rok życia... Wszystko co w niej dobre zacząłem zabijać. Nie robiłem tego celowo. Nigdy nie zrobiłbym tego celowo. Ale zacząłem zauważać, że niszczę ją, niszczę jej życie, wszystko co na nim zbudowane.

Zostaje tylko to co małe, nasza mała wielka miłość... Której nikt nie umiał wyjaśnić. Przecież to takie łatwe, kochać kogoś, mówić mu to. Ciężko raczej jest przyznać się i do końca życia kochać jedną osobę.

Wyczynem dla mnie było kochać jedną osobę tak długo, tak mocno, aż do bólu. Wiem, że gdyby była potrzeba, każde z nas by poszło za sobą  w ogień, walczyłoby o drugiego... Wiem to, tego jestem pewny.

- Obiecuję, będę kochał Cię całe życie, całą wieczność.

- Po prostu to zrób - uśmiechnęła się ocierając łzy.

- I nie upiję się więcej, na prawdę.

- Przysięgasz?

- Przysięgam.

______________________________________________________________

I jak 65?
Wybaczcie, ze tak późno, ale brat przyjechał! < jeej > I  muszę trochę pobyć z rodzinką :)

 TWITTER : https://twitter.com/NewYorkDream_s
INSTAGRAM : http://instagram.com/newyorkdream_s
ASK : http://ask.fm/KatherineAnnGomez



KOMENTUJCIE! <3 


















niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 64

JUSTIN

- Chodź mała.

- Idź pierwszy, wrócę niebawem.

- Nie po to podałem Ci dłonie byś szła sama do domu, idziemy razem, nie patrzmy na to czy ktoś na widzi czy nie. Nie narzekaj.

- Nie, nie chcę narzekać. Tylko dlaczego skarbie?  A kariera?

- Nie zostawią mnie przecież z Twojego powodu. Chcą bym był szczęśliwy, tak? Tak, chcą. Więc nie marudź tylko chodź.

Cały czas trzymałem ją za dłoń nie zamierzałem puścić. Czułem jej zmarznięte dłonie w swoich rozgrzanych do czerwoności. Pod domem niestety zastaliśmy spory tłum fanek, które tylko czekały na to bym dał im swój autograf, czy zrobił sobie z nimi zdjęcie.

Taki miałem zawód, nie miałem tyle życia prywatnego ile chciałbym mieć, trudno. Przywyknąłem do tego. Niestety Katherine chyba nie bardzo.  Puściła moją dłoń mimo próśb aby tego nie robiła.

Odsunęła się od nas, a po chwili zniknęła z horyzontu, nie było jej już widać. Przynajmniej na moim horyzoncie, uznałem, że zmęczona poszła do domu... Moi przyjaciele, którzy mi towarzyszyli, mieli dla nas już plany na wieczór.. Nas? Czyli mnie i ich, nie wliczyli w to Kate... Przykre.

Nie wiem tylko czy specjalnie czy zapomnieli... Wsiadłem do limuzyny, która podjechała pod dom. Właściwie zostałem do niej wepchnięty.

Za mną wsiadło trzech moich kolegów, dwie koleżanki... Hm za dużo powiedziane, nie znałem ich, kojarzyłem tylko z ryja.

Wsiadłem więc do tej taksówki, mój telefon, nie wiem gdzie się podział. Nie mogłem znaleźć go w kieszeniach spodni, nie miałem więc jak napisać do Katherine gdzie jadę, chociaż sam nawet nie wiedziałem gdzie...

Koledzy podali mi szklankę z napojem. Bardzo wysoko procentowym. Napiłem się i moje wnętrze było kompletnie rozgrzane. Wypiłem po drodze jeszcze kilka szklanek alkoholu.  Nie wiedziałem gdzie jedziemy, ale bardzo chciałem się dowiedzieć. Nie lubiłem niepewności.

Dojechaliśmy na miejsce, gdzie już miałem odrobinę zamglony obraz. Dojechaliśmy pod klub który nazywał się Hell. Czyżby to była jakaś aluzja? Moje życie będzie piekłem po tym wieczorze? Przekonamy się...

Wchodząc do środka mijaliśmy kilku paparazzich rzucających się z aparatami jakby pierwszy raz widzieli kogoś sławnego. Przebijali się przez siebie, starając się nas zaczepić. Ochrona jednak starała się ich odgonić od nas.

Weszliśmy do środka, cały czas miałem na sobie okulary, gdyby ktoś robił zdjęcia, nie widział moich oczu, nie mógł zobaczyć mojego szalonego wzroku, który mnie ogarnia gdy wypiję alkohol.

Kelner zaprowadził nas do własnej loży, gdzie nikt nie miał dostępu, nikt z otoczenia, gdzie mogliśmy napić się w spokoju, z prywatną obsługą kelnerską, gdzie mogliśmy być sobą, bez fleszy, paparazzich, obejrzeć telewizję, potańczyć, pograć na automatach.

Tak więc usiedliśmy przy stoliku, kelnerka podała nam wódkę w koszyku z lodem, whisky, piwo, wszelki alkohol jaki mogliśmy sobie zażyczyć, leżał na naszym stole, kilka soków na stojaku, i szklanki.

Następnie przyszła kolejna kelnerka, która miała nam zapewnić atrakcje. Nie brałem udziały, bo taką atrakcją jaką było podawanie kostek lodu z jej ust, do ust chłopaków nie chciałem się nasycić.

Katherine chyba by mnie zabiła gdybym to zrobił. Gdyby się dowiedziała, o co bym się postarał, ale wolę żyć z nią bez sekretów. Przyglądałem się jak chłopacy są zadowoleni z tego, że tak ładna dziewczyna podaje im kostki lodu.

Następnie robiła drinki z piersi. Dosłownie. Wsadziła między piersi butelkę z wybranym alkoholem i pochylając się nalewała do wcześniej podanych kostek lodów. Ja piłem piwo, do niego nic nie można przecież było wymyślić, lodu się nie dodaje, w szklance nie piję, więc nie nalałaby go z biustu.

Przyglądałem się tylko temu jak kumple napalają się na kelnerkę/barmankę. Jeden z nich - Kyle, podszedł do niej po skończonym pokazie przerzucania butelek, żonglowania nimi, wykręcania swojego ciała by je łapać. Poprosił ją o numer telefonu, po czym wrócił do nas.

- Dała Ci? - zapytał Tim

- Numer, owszem - odpowiedział Kyle

- Nic przecież innego by mu nie dała - dodałem popijając piwo

- Dobrze, że Twoja Ci daje - zaśmiał się Kyle

- A daje - odpowiedziałem natychmiastowo, wiedząc, że Kate by się nie podobała ta odpowiedź, nie lubiła gdy odpowiadałem tak łatwo na zaczepki - Najlepiej. Nie znam żadnej dziewczyny która potrafi zrobić tyle co Ona - dodałem. Po czym ugryzłem się w język.

- Patrzcie i płaczcie - powiedział Kyle rzucając serwetką z numerem na środek stołu, chwyciłem ją natychmiast

- Haha - roześmiałem się

- Co?

- To numer koreańskiej restauracji za rogiem - odpowiedziałem - Mówiłem, nie dałaby Ci nic, poza takim numerkiem.

- Pójdę do niej.

Kyle wstał z siedzenia i zniknął za drzwiami do naszej prywatnej sali. Czekaliśmy na niego z niecierpliwością. Na naszej sali pojawiła się nowa kelnerka. Znałem ją, bardzo dobrze, nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkamy się jeszcze. Miała płaski brzuch, gdzie powinna być w ciąży... Ellie.

Wstałem do niej i zszedłem z naszej loży. Ellie miała strach w oczach. Wiedziałem, że oszukiwała z ciążą, kto chciałby z nią być. Stała w miejscu jak wbita w ziemie.

- Czy mogę coś Panom podać - zapytała jak gdyby nigdy nic.

- Tak, ja poproszę tacę wyjaśnień - powiedziałem sarkastycznie

- Jaki smak? - brnęła w swoje

- Kurwa, Ellie. Po co były te kłamstwa?

- Nie nazywam się Ellie tylko Julie.

- Tak dobra, Julie. Sobie możesz nawet być Miriam z penisem, nie pytam o imię. Tylko o to po co były te wszystkie kłamstwa?

- Nie sądzę, żeby to było odpowiednie miejsce na takie rozmowy.

- Mów, po co tyle kłamałaś? Chciałaś moich pieniędzy?

- Nie chcę od Ciebie niczego.

- Czegoś chciałaś, dlatego wymyśliłaś te kłamstwa.


Ellie wymierzyła cios i uderzyła mnie w twarz.

- Nie kłamałam, poroniłam. Nic więcej nie powinno Cię interesować.

- Poroniłaś czy sama spowodowałaś śmierć?

- Spierdalaj.

Gdy Ellie tudzież Julie jak kazała mówić wymierzała kolejny cios w moją szczękę, złapałem jej ręce.

- Zabiłaś to dziecko? Odpowiedz suko.

- Poroniłam. Puść mnie.


Jak nakazała puściłem jej ręce, zostawiając dookoła nich czerwone ślady.

- Widzisz co mi zrobiłeś?! Przez Ciebie poroniłam, przez Ciebie mam teraz te ślady i taką pracę, jestem dziwką. Tak, musiałam jakoś zarobić. Zostałam prostytutką, musiałam zarabiać, nie powiem seks był przedni. Wszystko zaczęło się od Ciebie, wtedy rzuciłam tamtą pracę, i w końcu trafiłam tutaj. Tak jesteśmy restauracją, barem de lux, ale świadczymy inne usługi także, jest kilka dziewczyn, które muszą uprawiać seks z klientami. I jestem w nich ja! Przez Ciebie. Nie myśl sobie, że to dobrze, bo nigdy nie chciałabym być prostytutką.


Julie wymierzyła kolejny cios w moją szczękę, podstawiłem jej haka pod nogami, i obaliłem na podłogę. Usiadłem na niej i uderzyłem ją. Nie biję dziewczyn, ale moja dzikość zwierzęca wzięła nade mną górę. Ellie była mi równa. Przybrała na masie, miała większe piersi, ważyła pewnie z osiemdziesiąt kilo.

Nie czułem się winien tego, że uderzyłem ją w twarz, w końcu oddała mi tak czy tak. Obróciła mnie i wymierzyła kilka ciosów, w tym momencie na salę wszedł ochroniarz. Był zły, na nią. W końcu wyglądało jakby to Ona mnie zaatakowała, nie przeczyłem nawet. Wyniósł ją z sali, po czym wrócił.

- Pan wybaczy, Julie często traci kontrolę.

- Powinniście ograniczyć jej kontakt z klientami, to może Wam zaszkodzić, zwłaszcza gdy ktoś o moim statusie powie w mediach cokolwiek.

- Przepraszam za nią, zmienimy to. Niech będzie, kolacja i drinki na nasz koszt, w końcu jest Pan gościem, musimy zadbać.

- Dziękuję.

Wstałem z podłogi i wróciłem do swoich kumpli. Przy stoliku siedział już Kyle, nie wyglądał na zadowolonego.

- I co? - zapytałem

- Jej koleżanka powiedziała, że nie pracuje tutaj taka dziewczyna, i że nie może podejść, nigdy.

- Uuu

Szczerze nie dziwiłem się czemu ta dziewczyna nie chciała. Kyle nie był ani zadbany, ani do kobiet hmm uprzejmy, traktował każdą jak dziwkę, dało się to wyczuć.

- Kyle mam dla Ciebie kogoś, idź do baru i zapytaj o Julie, Ona się z Tobą umówi.

- Kogo?

- Zapytaj o Julie, Ona się zgodzi na randkę.

Do końca imprezy obaliliśmy jeszcze dwie flaszki. Do samochodu przeszedłem pod czarnym kocem, nikt nie widział stanu w jakim byłem. Nie domyłem krwi z twarzy, nie dałem rady.

Poprosiłem kierowcę o zawiezienie do domu. Była chyba czwarta nad ranem, może trzecia, nie pamiętam dokładnie. Świat kręcił się niczym karuzela. Słyszałem w głowie wszystkie rozmowy z klubu. Moja głowa pękała, samochód nie oszczędzał jechania po górkach.

Pamiętam tyle, że gdy wróciłem do domu, położyłem się na łóżku u Kate i przytuliłem się do niej. Od razu zasnąłem w przeciągu kilku sekund. Obudziłem się dopiero o dziesiątej nad ranem. Kate siedziała obok mnie. Widziałem te pytające oczy, lekko rozwarte czerwone usta... Chciała się dowiedzieć wszystkiego co działo się zeszłego wieczora...

- Justin, wyjaśnisz mi krew na buzi?

- Pobiłem się.

- Z kim?

- Z Julie.

- Jaką znowu Julie? Znam ją?

- Znasz, bardzo dobrze, i niechętnie.

- Kto to ta Julie, jakaś moja koleżanka?

- Nie, nigdy nie zadałabyś się z nią.

- Możesz przestać grę w szarady i powiedzieć mi kto to?

- Ellie.

- Co z Ellie? Julie, nie rozumiem.

- Ellie zmieniła imię na Julie. Spotkałem ją, pobiliśmy się...

- Pobiłeś kobietę?! Justin! Nie sądziłam, że się do tego posuniesz. Ona w ciąży chyba jest, tak?

- Nie, już nie, poroniła, i tak uważam, że zabiła to dziecko. Jeszcze się tego dowiem.  Ona waży chyba ze sto kilo, powiększyła sobie biust, jest większa ode mnie, więc musiałem jakoś sobie radzić.

- Biciem kobiety? Nie ważne czy sto kilogramów czy sześćdziesiąt, to wciąż kobieta, a Ty zachowałeś się chamsko.  Musiałam o czwartej wstać i zmywać z Ciebie krew, Justin wymiotowałeś krwią.

- Nie pamiętam...

- Wiem, byłeś w takim stanie, że nic nie mogłeś zapamiętać. Wróciłeś tak śmierdzący! Zapach alkoholu unosił się w całym pokoju. Wybacz, ale nie mogłam tu spać. Podstawiłam Ci miskę i przez całą noc czuwałam. Wchodziłam co jakiś czas do Ciebie sprawdzić czy żyjesz.

- Kate, ja nie wiedziałem...

- Ależ oczywiście, no bo skąd mogłeś wiedzieć. Byłeś tak pijany, że nie byłeś w stanie nic zrobić. Można było Tobą rzucać jak zabawką, nie zareagowałbyś. Ile Ty wypiłeś?

- Litr wódki, kilkanaście piw, trochę whisky, gin, absynt...  Za dużo zmieszałem. Nie upijam się przecież wiesz.

- Tak, właśnie pokazałeś ostatnią nocą, jak się nie upijasz. Abstynent kurwa.


Katherine wstała i wyszła z pokoju. Nie miałem sił by zejść za nią po schodach. Widziałem na fotelu uszykowane nowe czyste ubrania, pustą miskę koło łóżka, którą za pewne czyściła. Widziałem czystą poduszkę, którą pewnie wymieniała. w łazience uszykowaną szczoteczkę, pastę, kubek z wodą, nowe bokserki, ręcznik czekający na mnie. Koło łóżka stała butelka wody, kilka tabletek. W tym również na kaca giganta.

Wstałem z łóżka, było mi niedobrze, wziąłem tą tabletkę i poszedłem pod prysznic. Musiałem się ochłodzić. Umyłem włosy, w których znalazłem kilka kłębków kurzu. Umyłem je miętowym szamponem i dokładnie spłukałem upewniając się czy wszystko zniknęło.

Umyłem ciało żelem do mycia, dokładnie każdą część ciała, penisa również. Wyszedłem spod prysznica, wysuszyłem ciało ręcznikiem, po czym nałożyłem bokserki. W pokoju czekały jeszcze na mnie ubrania. Umyłem dokładnie dwa razy zęby. Wyczyściłem je nicią dentystyczną, po czym dodatkowo wypłukałem płynem do mycia jamy ustnej.

Wszedłem do pokoju wycierając jeszcze włosy ręcznikiem. Na łóżku czekała na mnie taca ze śniadaniem. Plus dodatkowo dużo soku pomidorowego na kaca. Założyłem ręcznik na szyję i uśmiechnąłem się do siebie.

Wiedziałem, że takiej kobiety jak Kate nigdzie nigdy nie znajdę. Mimo swoich drobnych złości, była w stanie zrobić mi śniadanie i zaopiekować się mną.  Zszedłem na dół z tacą, postawiłem ją na stoliku w kuchni. Dom był pusty, nikogo prócz mnie i Kate w nim nie było. Poszukałem jej, jedyne miejsce w którym mogła się schować...

Jej ulubione miejsce, uwielbiała tam siedzieć dopóki ja nie wkroczyłem do jej życia. Domowa biblioteczka z książkami...


_______________________________________________________________


TWITTER : https://twitter.com/NewYorkDream_s
INSTAGRAM : http://instagram.com/newyorkdream_s
ASK : http://ask.fm/KatherineAnnGomez



KOMENTUJCIE! <3 


















czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział 63

JUSTIN


Wiedziałem, wiedziałem, że Kate po prostu boi się, boi się zaangażować w to co ja robię. Wiem, że zrobiłem źle pozbawiając ją tej koszulki. Nie powiem, widok kuszący, ale nie w tych okolicznościach.

Wyszedłem i skierowałem się na swoją plażę. Modliłem się tylko o to by nikt mnie nie poznał. Nie chciałem by ktoś widział mnie teraz w tym stanie, widział, że coś jest nie tak, że jestem zły, czy coś podobnego.

Poszedłem na skałki, zawsze tam się chowałem, czy to z Kate, czy sam. Zawsze o każdej porze roku. Poszedłem tam gdzie mnie nikt po prostu nie widział. Schowałem się między kamieniami i usiadłem na piasku, w takiej małej wnęce.  Zacząłem przerzucać piasek w swoich dłoniach.

Nie siedziałem tam nawet dziesięciu minut, a Kate już siedziała wtulona we mnie.


- Po prostu boje się, że pewnego dnia odejdzie, zapomnisz, że miałeś Kate i skupisz się tylko na karierze.

- Nie przesadzaj. Nigdy. Chciałem tylko zapytać, czy dołączysz do mnie podczas trasy. Zapytam Scootera.

- Przecież nikt nie może wiedzieć, że się spotykamy. Nie to zły pomysł. Nie możemy tak, Twoi fani, Oni wywęszą wszystko.

- Nie wiedzą, że jesteśmy razem, i póki co nie będą wiedzieć. Powiem im w odpowiednim czasie. Obiecuję Ci, ale proszę Cię dołącz się. Proszę proszę...

- Justin - zawahała się - Ja...Jestem, boje się latać.

- Przecież już latałaś samolotem.

- Tak, ale teraz tyle słyszy się o tych wypadkach, boje się latać. Boje się o swoje życie. Nie polecę. Mogę jechać, jak już.

- Ale chcesz być ze mną tam, tak?

- Chcę, ale po prostu zaczęłam bać się latać, nie zmienisz tego skarbie.

- Czym to spowodowane?

- Telewizją. Nie martw się, kiedyś się przełamie, ale nie teraz, nie zmusisz mnie do tego.

- A do tego?

Chwyciłem ją lekko za podbródek, po czym złączyłem nasze usta w pocałunku. Miała tak delikatne usta, pachniała nieziemsko, dawno tego nie czułem, takiego ciepła. Od wewnątrz. Jej skóra lśniła niczym gwiazdy na niebie...

- Justin, kiedy znów będzie normalnie?

- Normalnie? - zapytałem zdziwiony

- Normalnie, Ty, ja... Bez "szpiegów", w spokoju, po prostu... We dwoje. Kiedy będziemy mogli być sami?

- Kochanie, możemy się pokazywać, nic się nie stanie. Ja się Ciebie nie wstydzę, jesteś moją narzeczoną, kocham Cię. Sami... Przecież teraz jesteśmy, mamy dla siebie czas.

- Tak, w domu, albo na plaży w skałkach, co wyglądają niczym jaskinie, na plaży gdzie prawie nigdy nikogo nie ma, i tu gdzie musieliśmy iść osobno.


KATHERINE


Justin nie odezwał się przez kilka minut. Postanowiłam nie drążyć tematu, nie chciałam mu zbędnych kazań znowu robić. Miałam huśtawki nastroju, może dlatego co chwila byłam ciut inna.

Nie chciałam lecieć samolotem. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest banalna. Boje się o swoją ciążę.
Nie boję się  już tak jak kiedyś, że stracę malucha, tylko boje się tego, że mogą później wystąpić komplikacje.  Nie chciałam po prostu na nic narażać siebie czy malucha.

Jeśli bym jednak zdecydowała się przed trzecim trymestrem lecieć musiałabym udać się do lekarza. Za dużo komplikacji w związku z jednym wyjazdem. Miałam nadzieję, że Justin przekona ekipę by tym razem podróż odbyła się autobusem. Też nie będzie dla mnie to komfortowe, ale wolę tą opcję niż lecenie nad ziemią.

Justin spojrzał na mnie, wstał z piasku, otrzepał spodnie i ręce. Po czym podał mi swoje dłonie. Wyciągnęłam swoje przed siebie. Justin chwycił mnie za nie i podniósł.

- Chodź mała.

- Idź pierwszy, wrócę niebawem.

- Nie po to podałem Ci dłonie byś szła sama do domu, idziemy razem, nie patrzmy na to czy ktoś na widzi czy nie. Nie narzekaj.

- Nie, nie chcę narzekać. Tylko dlaczego skarbie?  A kariera?

- Nie zostawią mnie przecież z Twojego powodu. Chcą bym był szczęśliwy, tak? Tak, chcą. Więc nie marudź tylko chodź.


Więcej się nie odezwałam. Tylko ruszyliśmy w drogę. Justin cały czas trzymał mnie za rękę, ani na chwilę nie puszczając. Wiedziałam, że to dla mnie taka ochrona, wiedziałam, że jest pewny tego co robi. Mimo wiedzy, że na pewno nie jest tego pewny. Wiedziałam, że może być to złe w skutkach, ale ten kto nie ryzykuje nie zyskuje.

- Nie puszczaj mnie, nigdy - dodał Justin

Wracaliśmy do domu. Czułam na sobie wzrok ludzi. Wiedziałam, że wiedzą kim jest Justin, i pewnie pytali się w duchu kim jestem. Wiedziałam, że wszyscy znają tutaj Justina, był charakterystyczny... A pod moim domem? Znów tłumy ludzi.

Tym razem kilku ludzi z ekipy Justina, fani, rodzina. Dochodziliśmy do domu, gdy wszyscy dostrzegli Justina, trzymającego mnie za rękę. Widziałam jak cała "armia" rusza w stronę Justina. Ścisnęłam dłoń mocniej, przyciskając jednocześnie jego rękę.

Wszyscy zebrali się w okół Justina. Mi zaś zaczęło brakować powietrza. Czułam się osaczona, bałam się o swój brzuch, bałam się, że ludzie coś zauważą. Puściłam dłoń Justina i uciekłam z tego tłumu.
Wiedziałam, że nie wróci tak szybko do domu. Nie chciałam go puszczać, ale nie dałabym sobie rady w takim tłumie, to było dla mnie za wiele.

Nie radziłam sobie z takimi sytuacjami, nie byłam przyzwyczajona do takich tłumów dookoła mnie. Nie to co Justin, po ponad miesiącu spędzonym w tym świecie, wiedział co i jak. Unikając wzroku wszystkich odizolowałam się do domu. Zamknęłam za sobą drzwi. Spojrzałam przez okno.

Justin cały czas się uśmiechał. Nie do wiary, że w tak krótkim czasie zmieniło się wszystko, w takich chwilach  zaczynam czuć się na prawdę źle. Nigdy przecież nie chciałam odciągać Justina od tego co kocha...

Miałam wyrzuty sumienia, że robiłam mu takie kazania, a On? Chciał tylko spełniać swoje marzenia.
Chciał być kimś, chciał mieć coś za co będą go wszyscy doceniali...A ja? Gasiłam go.

Bałam się mu teraz powiedzieć o ciąży, bałam się, po prostu tego, że będzie chciał zrezygnować z kariery dla mnie i dziecka. Nie mogłam przecież na to pozwolić. Nie chciałam znów czuć się winna...

Zasłoniłam wszelkie okna i schowałam się na górze. Czekałam na powrót Justina, zastygłam w swojej pozie na łóżku. Leżałam na prawej stronie łóżka, na swoim prawym oku, byłam wpatrzona w niebo... I tak zleciało mi do wieczora, Justin nie pojawiał się w domu, nie przyszedł.

Czekałam do pierwszej w nocy, nie było go. Łyknęłam tabletkę przeciwbólową, popiłam wodą, umyłam się
 i przebrałam w piżamę. Zasłoniłam się kołdrą i zasnęłam.

Około czwartej nad ranem poczułam ciepły uścisk na swoim ciele. Poczułam zapach mocnych męskich perfum, i lekki swąd alkoholu. Obróciłam się do Justina. Jego twarz była cała we krwi. Justin nie kontaktował już tak dobrze. Pochyliłam się nad nim, nie otwierał oczu, nie odzywał się, zasnął w przeciągu kilku sekund.

Wstałam z łóżka nie budząc Justina, wiedziałam, że się nie obudzi. Padł jak mucha. Poszłam do łazienki i przyniosłam apteczkę, waciki namoczyłam wodą utlenioną i przemyłam jego twarz, nic nie poczuł.

Nie wiedziałam co robił, z kim był... Obmyłam go dokładnie, z całej krwi. Nie czuł kompletnie nic, nie poruszył się nawet, nie zmarszczył czoła z bólu. Nic.... Jakby zastygł.

Bałam się o niego, bałam się, że znów będzie o coś oskarżony. Za dużo stresu...

___________________________________________________________

Wiem kochani, krótkie, ale im krótsze tym dłużej do końca! :)




TWITTER : https://twitter.com/NewYorkDream_s
INSTAGRAM : http://instagram.com/newyorkdream_s
ASK : http://ask.fm/KatherineAnnGomez



KOMENTUJCIE! <3 

















poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 62

JUSTIN

Nie poddawałem się, nie chciałem żeby miała mnie za dupka, który wykorzysta jej córkę. Nie byłem takim facetem. Może byłem kiedyś zły, groźny, niebezpieczny... Ale do kobiet nigdy bym się nie zwrócił tak by je zranić.

Zwłaszcza Kate, nie zrobiłbym jej nic co mogłoby ją w jakikolwiek sposób zranić. Nie sądziłem, że mogę jej tyle krzywdy wyrządzić tylko tym, że spełniam swoje marzenia.

Miałem nadzieje, że tym porankiem odbudujemy wszystko co między nami się przerwało, co wypłowiało między nami. Siadłem koło Katherine, słodko spała, była ubrana w moją koszulę, którą tu kiedyś zostawiłem. Pachniała, wręcz idealnie, niczym truskawki.

Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się. Tak długo jej nie widziałem, nie czułem, nie dotykałem. Tak długo się wstrzymywałem, pragnąłem jej.

Gdy tylko przebudziła się, obydwoje przeszliśmy do rzeczy, Kate ani trochę nie wyglądała na śpiącą, wręcz odwrotnie, była pobudzona.

Obsypałem ją milionem pocałunków. Odwzajemniała je, a nasze oddechy przyspieszyły.


- Kochanie, masz moją koszulę...

- Tak, wiem, specjalnie dla Ciebie.

- Myślisz, że mnie to pociąga?

- Mam nadzieję.

- To dobrze myślisz, bardzo pociąga. Nie ma nic bardziej kuszącego niż kobieta w koszuli, którą można zdjąć. Więc - złapałem za guzik - Muszę Cię jej pozbawić.

- Ach tak..

- Tak powoli guzik po guziku

Cały czas dawałem jej do zrozumienia, że jestem blisko, że może na mnie polegać. Pozbyłem się wszystkiego z nas obojga.

Kochaliśmy się, tak jak za dawnych czasów, czułem ją blisko siebie, jak jej nogi i dłonie mnie oplatały, jak była na mnie i ujeżdżała. Czułem bliskość dwóch ciał, naszych ciał.

Chciałem poczuć bliskość jej ciała, dziś, wyciągiem pożądania znowu być. Bez zbędnych słów, bo szkoda było dnia, pokazaliśmy na co nas stać. Wiedziałem, czułem, obydwoje nie wyszliśmy z wprawy.

Kate po stosunku, wtuliła się w mój tors jak w zwyczaju miała to robić. I obydwoje zamknęliśmy jeszcze na dwie godzinki oczy. Gdy przebudziłem się, zauważyłem, że Katherine nie ma. Poszedłem jej szukać, moja królowa siedziała w kuchni i robiła mi śniadanie.

Kate kazała mi usiąść i podała tosty francuskie, naleśniki z syropem klonowym.

- Żebyś poczuł się jak w domu kochanie.

Tak bardzo ją kochałem, wiedziała czego mi aktualnie potrzeba, wiedziała co chcę, czego potrzebuje. Znała każde moje odczucie w każdej sekundzie życia, które razem spędzaliśmy. Nie mogłem się doczekać by zapytać jej o to czy dołączy do mnie podczas trasy.

Ona jest moją jedyną, wiedziałem to od początku, na dobre i na złe w deszczowy lub słoneczny dzień. Za nią wszedłbym w ogień, bym walczył jak lew. Nie mam w życiu bliższej z kobiet, tylko Ona.
Otoczę ją ciepłem gdy nadejdzie noc.


KATHERINE

Pierwszy raz od długiego czasu poczułam się kochana, bezpieczna, i jakby pełna. Nie obchodziło mnie nic innego poza tym, że mam go teraz przy sobie, i jest mój. Nie menadżerów, dziennikarzy, czy też fanów, tylko cały mój.

Cieszyłam się, że mimo tego całego gwaru który był przy nim, znalazł trochę czasu dla mnie. Nie oczekiwałam wiele po związku z nim, szczególnie teraz, ale póki co miałam nadzieję, że chociaż na kilka dni ze mną zostanie, i powspiera mnie w niektórych decyzjach. Niestety myliłam się, rano gdy zasnęliśmy, ciche piski, krzyki pod moim domem obudziły mnie.

Założyłam więc jego koszulkę, legginsy, i zeszłam na dół. Otworzyłam drzwi i ujrzałam kilka dziewczyn wyczekujących z aparatami. Zamknęłam drzwi i uświadomiłam sobie, że to fanki Justina. Zastanawiałam się czy każdy poranek tak będzie wyglądał. Miałam nadzieję, że nie.

Poszłam do szafy i założyłam na koszulkę Justina, którą miał wczoraj na sobie sweter, by nie mogły jakkolwiek poznać czy jest tu czy go nie ma.  Wyszłam do nich na zewnątrz i zapytałam z pewną powagą i przekonaniem.

- Przepraszam, ale co tu robicie? Pod moim domem?

- Czekamy na Justina Biebera.

- Kogo?

- Nie znasz go?

- Nie, nie znam. Nie mieszka tutaj, więc proszę Was bardzo, idźcie sobie stąd. Zakłócacie mój spokój,a ja sławna nie jestem, ani jakkolwiek rozpoznawalna.  Nie ma go tu, nie było, nie będzie. Nie wolno Wam wchodzić na prywatną posesję. Do widzenia.

Wiem, że skłamałam, ale widziałam przemęczenie Justina, chciałam pozwolić mu trochę odetchnąć odespać te noce w które musiał pisać, nagrywać, śpiewać, czy do późna koncertować.

- Ale miałyśmy informację od paparazzich, że On dzisiaj nad ranem tu wchodził. Mamy zdjęcia - pokazały

- Musiałyście coś pomylić. Niestety na zdjęciach to nie był mój dom. Ktoś musi sobie żarty robić. Sprawdzajcie najpierw swoje informacje, nie róbcie czegoś na marne, przykro mi, ale zmarnowałyście czas. Żegnam.

Cały czas byłam poważna, ani na chwilę nie przestawałam brnąć w to co mówię. Chciałam by Justin na chwilę miał trochę swojej prywatności. Gdy upewniłam się, że wszyscy poszli zamknęłam drzwi i zamknęłam bramę od podjazdu i wszelkich wejść do swojego domu.

Weszłam do środka i zdjęłam sweterek. Wszyscy odeszli z mojego podjazdu. Pozasłaniałam wszelkie okna do których ktoś mógł zajrzeć i zrobiłam swojemu mężczyźnie śniadanie.

Zrobiłam mu ulubione naleśniki z syropem klonowym, w końcu Kanadyjczyk, zasługiwał na swój syrop klonowy.  Gdy kończyłam zszedł na dół, pocałował mnie w ramie po czym usiadł do stołu.


- Żebyś poczuł się jak w domu kochanie - dodałam.

Justin uśmiechem podziękował mi za to śniadanie i zabrał się do pałaszowania.
Ja wzięłam butelkę wody z szafki i usiadłam obok niego.

- Były dzisiaj tu Twoje fanki.

- Ii? Powiedziałaś im, że jestem tutaj?

- Nie.

- Uff - odetchnął z ulgą - Nie miałabyś już spokoju, gdybyś przyznała nasz związek.

- Tak, wiem. Zrobiłam to dla Ciebie.

- Dla mnie?

- Tak. Dla Ciebie, chciałam żebyś odpoczął od pracy. Wiem, że są dla Ciebie ważne, ale martwię się, że jesteś troszkę wyczerpany. Więc zamiast budzić Cię do nich, powiedziałam, że Cie tu nie ma, pomyliły dom, nie znam Cię.

- Nie musiałaś.

- Prościej byłoby gdybym na prawdę Cię nie znała. Justin, ten ból mnie rozkłada, nie mogę przestać płakać, powoli zaczynam wariować, nie wiem co stanie się później. Zaczynam akceptować to, że czas ciągle nas łapie.

- Chcesz żebym odpoczął a robisz mi takie coś?  Jakieś swoje wywody teraz będziesz odprawiała?

- Justin!

- No co?! Zaczynasz robić coś z niczego.

- Tak, dlatego jestem od niedawna nikim specjalnym! Świetnie.

- Wiesz doskonale dlaczego to powiedziałem. Kazali mi.

- Zrobisz wszystko dla Scootera? Cokolwiek nie powie to Ty to zrobisz. Chcesz stać się marionetką?

- Chcę spełniać marzenia, tylko tyle. Dla Ciebie to tak wiele?! - powiedział wbijając widelec w stół - Pozwól, że zabiorę swoją koszulkę.

- Proszę bardzo - zdjęłam koszulkę i rzuciłam mu prosto w twarz.

Zasłoniłam piersi i pobiegłam na górę. Usłyszałam tylko jak Justin zatrzasnął za sobą drzwi. Zasłonił się i wyszedł. Założyłam na siebie biały t-shirt i usiadłam na łóżku.

Dlaczego tak ciężko było mi przywyknąć do tego, że Justin będzie znikał raz na jakiś czas, dlaczego było mi tak ciężko z tą myślą? Wiedziałam dokładnie gdzie Justin poszedł, zawsze tam znikaliśmy.
Poczekałam aż odejdzie dalej, nie chciałam by nas kojarzono. Przecież Scooter zabronił Justinowi...

Założyłam balerinki, tregginsy, białą koszulkę i sweterek. Wzięłam ze sobą tylko telefon i wyszłam z domu. Poszłam inną ścieżką by nie było, że szłam za Justinem. Doszłam do plaży kilkanaście minut później, weszłam na nią i powędrowałam pod skałki gdzie spodziewałam się Justina.

I tak zastałam go tam. Siedział w swojej czapce, okularach, z kapturem na głowie. Siedział i przerzucał piasek w dłoniach. Usiadłam obok niego i bez słowa oparłam głowę o jego ramie.

Justin otrzepał piasek z dłoni i objął mnie swym ramieniem.

- Po prostu boje się, że pewnego dnia odejdzie, zapomnisz, że miałeś Kate i skupisz się tylko na karierze.

- Nie przesadzaj. Nigdy. Chciałem tylko zapytać, czy dołączysz do mnie podczas trasy. Zapytam Scootera.

- Przecież nikt nie może wiedzieć, że się spotykamy. Nie to zły pomysł. Nie możemy tak, Twoi fani, Oni wywęszą wszystko.

- Nie wiedzą, że jesteśmy razem, i póki co nie będą wiedzieć. Powiem im w odpowiednim czasie. Obiecuję Ci, ale proszę Cię dołącz się. Proszę proszę...

________________________________________________

I jak 62?

TWITTER : https://twitter.com/NewYorkDream_s
INSTAGRAM : http://instagram.com/newyorkdream_s
ASK : http://ask.fm/KatherineAnnGomez



KOMENTUJCIE! <3 





piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 61

KATHERINE

Siedziałam na plaży i ciekawiłam się co Justin robi w tym Los Angeles... Zastanawiałam się jak sobie radzi beze mnie. Jak robi wszystko, chciałabym móc go odwiedzić... Ach o wilku mowa... Zadzwonił.


- Kochanie, gdzie jesteś? Wróciłem do Los Angeles, a zastałem pusty dom.

- Justin... - powiedziała cicho łkając - Nic nie mówiłeś, ja wyjechałam, miałam dość bycia samej w tym stanie. Nie chciałam kłaść się do łóżka codziennie sama, w pustym domu.

- Kochanie, pamiętam te wszystkie momenty spędzone z Tobą, wciąż czuję miłość, choć nadal jestem dzieckiem. I myślę, jeśli kiedykolwiek nauczyłaś mnie trochę życia. Dzisiaj dedykuję Ci każdą swą piosenkę.
Z Tobą przecież chcę śnić, rozmawiać, dla mnie nie jesteś daleka, i chociaż nie mogę Cię dotknąć, przysięgam nie zapomnę o Tobie.

- Codziennie owijam się wspomnieniami o nas i tym co było... Codziennie byłeś dla mnie wszystkim, tak czuje się samotna, tak bardzo. Do Ciebie mi daleko.

- Kochanie, powiedz mi tylko co Ci jest. I gdzie jesteś. Niebawem tam będę...

- Justin bo ja jestem w....

- W?

- W domu, w Nowym Jorku. Tu jestem...


Nie miałam odwagi powiedzieć mu, że jestem w ciąży, nie chciałam psuć niespodzianki. Miałam zaplanowane to na inny dzień i tego będę się trzymała.

Tęskniłam za Justinem, bardziej niż za kimkolwiek na tym świecie. Nie marzyłam o niczym innym od miesiąca jak przytulić się do jego ciepłej piersiowej klatki. Jak poczuć bicie jego serca. Poczuć znów ten zapach... Zapach jego ciała.

- Kochanie, jutro będę przy Tobie.  Czy tego chcesz czy nie.

- Nie rozumiesz, że to jest jedyna rzecz jakiej teraz chcę? Byś był blisko mnie? Tylko o tym marzę.

- Prześpię się, Ty też, będę wcześnie rano...

- Dobrze.


Czułam, widziałam, wiedziałam, że Justin teraz się uśmiecha, jest zadowolony... Widziałam to jakby przed sobą, jego uśmiech, szczere spojrzenie.

Rozłączyłam się i wróciłam do domu. W domu było cicho, wszyscy usnęli. W końcu mieli ciężki dzień. Weszłam do domu cicho, zawiesiłam kurtkę na wieszaku i powoli po schodach, cicho weszłam na górę.

Weszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Zasłoniłam wszystkie okna i poszłam do łazienki. Pozbyłam się z siebie ubrań. Weszłam do pokoju i otworzyłam swoją szafę. Ukucnęłam, i z samego spodu wyciągnęłam koszulę Justina.

Nadal pachniała nim, zostawił ją tu pierwszej nocy gdy po raz pierwszy poczułam jego ciało przy swoim. Pachniała  tym wieczorem, tą sytuacją... W szufladzie sięgnęłam po majtki.

Wróciłam do łazienki i zrzuciłam z siebie bieliznę. Weszłam pod prysznic i umyłam swoje ciało truskawkowym żelem pod prysznic. Włosy ulubionym szamponem Justina, zawsze mówił, że pachnę słodko. Więc i tym razem go nie zawiodę skoro będzie tak wcześnie.

Po spłukaniu z siebie resztek żelu, wyszłam i osuszyłam się. Założyłam bieliznę, oczywiście tylko dolną jego partię. Od czasu gdy nie ma Justina... Mam coraz większa ochotę by poczuć go w sobie, i tą jedność jaką się stawaliśmy. Założyłam jego koszulę na siebie,poczułam jakby mnie okrywał. Chciałam poczuć ciężar jego ciała na swoim, wiedzieć, że jest...

Umyłam jeszcze zęby, rozczesałam włosy, zapięłam koszulę i poszłam do łóżka. Telefon odłożyłam na nocny stolik, okryłam się kołdrą i włączyłam film. Nie leciało nic ciekawego co by zapierało dech w moich piersiach.  Znużyło mnie natychmiastowo.

Zasnęłam od razu, z zapalonym światłem, włączonym telewizorem. Około trzeciej nad ranem dostałam wiadomość od Justina, że już jedzie na lotnisko. Wyłączyłam telewizję i światło.

Usnęłam ponownie w przeciągu trzydziestu sekund, nawet nie zdążyłam odpisać Justinowi. Obudziłam się o ósmej nad ranem. Telefon leżał na mojej klatce. Moje nozdrza podrażnił zapach mocnych męskich perfum...

Otworzyłam oczy i zobaczyłam uśmiechniętą twarz Justina. Był opalony, miał białe zęby niczym perły, wyglądał idealnie, wręcz perfekcyjnie. Justin pozbył się swojej koszulki i czapki, butów także.

Pochylił się nade mną i pocałował mnie w usta, delikatnie, z namiętnością i czułością jednocześnie...
Obydwoje zaczęliśmy szybciej dyszeć, nie czułam się tak, tak dobrze od ponad miesiąca.

Justin leżał bardzo blisko mnie, jedną dłonią gładząc moje piersi i brzuch, moje obawy w tym momencie zanikły, Justin leżał obok mnie i całował delikatnie me usta.

- Kochanie, masz moją koszulę...

- Tak, wiem, specjalnie dla Ciebie.

- Myślisz, że mnie to pociąga?

- Mam nadzieję.

- To dobrze myślisz, bardzo pociąga. Nie ma nic bardziej kuszącego niż kobieta w koszuli, którą można zdjąć. Więc - złapał za guzik - Muszę Cię jej pozbawić.

- Ach tak.. - powiedziałam przedłużając, gdy Justin odpinał po kolei moje guziki od koszuli

- Tak powoli guzik po guziku - powiedział odpinając guziki od koszuli, spoglądając w moje oczy i całując delikatnie w usta


Justin zdjął ze mnie całą moją garderobę, swojej także się pozbył. Justin delikatnie połaskotał główką swojego penisa wejście do mojej pochwy i zwilżył je śliną pocierając swoją dłonią o moje czułe miejsca.


I tak, kochaliśmy się. Było doskonale... Dawno nie czułam tego co dzisiaj, nie czułam dawno tej jedności którą byliśmy...

JUSTIN


Tak bardzo od dawna pragnąłem być w niej, tak długo wstrzymywałem się by dzisiaj poczuć to co się działo.  Wyleciałem stamtąd czym prędzej, miałem dość nachalnej recepcjonistki...

Po rozmowie z Kate spędziłem trochę czasu na Twitterze, obserwowałem swoich fanów, wrzuciłem nowy "teledysk", który pokazywał moją ekipę i to co robimy pomiędzy. Napisałem kilka tweetów o nowej płycie, wrzuciłem kilka zdjęć i wyłączyłem laptop.

Wtedy usłyszałem pukanie do drzwi, bardzo ciche. Wstałem leniwie  z łóżka i poszedłem do drzwi.
Otworzyłem je i zobaczyłem dziewczynę z recepcji.

- O co chodzi?

- Jestem już po zmianie, ale nie mam gdzie iść, trafiłam tu przez przypadek...Mogłabym tu zanocować?

- Jak to? Pracuje Pani, ale nie ma gdzie spać, ciekawe.

- Do tej pory trafiały mi się nocne zmiany, wtedy wszystko sobie prałam, spałam tutaj, podjadałam. W dzień jednak łatwiej się gdzieś skryć.

- Jak może Pani pracować w takim razie w pięciogwiazdkowym hotelu?

- Przez przypadek, koleżanka mnie tu poleciła, zrobiłam fałszywe CV i tak zostałam. Nie wiedza o mnie prawdy, więc... Pan wydawał się taki przyjazny, i sławny przede wszystkim, może mógłby Pan mi pomóc?

- Może Pani wejść, apartament jest opłacony do jutra, więc może Pani zostać, ale ja wyjeżdżam o trzeciej. Nie mam chyba jak pomóc.

- Rozumiem - zaczęła płakać.

Wpuściłem tę dziewczynę do środka. Pozwoliłem spać w drugim pokoju, jaki ten apartament posiadał.
Chwilę później w pokoju pojawił się mój room service. Zapłaciłem i zjadłem jedno danie. Wziąłem talerz i poszedłem do jej pokoju.

- Można? - zapukałem.

- Proszę.

- Pomyślałem, że jesteś głodna, proszę. Zjedz coś.


Podałem jej talerz z jedzeniem i wyszedłem zamykając drzwi. W swojej sypialni wyciągnąłem bluzkę, spodnie i buty na jutro. Z torby wypadło moje zdjęcie i Kate. Poleciało pod jej drzwi.

- Kurwa, tyle drogi - skomentowałem.

Wstałem z podłogi i poszedłem pod jej drzwi. Ukucnąłem po zdjęcie gdy przed oczami pojawiły mi się jej stopy.

- Podsłuchujesz mnie?

- Nie. Kucałem po zdjęcie ze swoją narzeczoną.

- Eee - powiedziała jakby coś ją zatkało - Narzeczoną? W telewizji zawsze mówiłeś, że singiel. Wciąż szukasz miłości...

- I co? Równie dobrze mogę powiedzieć, że jestem rozwiedziony. Dziennikarze we wszystko uwierzą.

- Okłamałeś fanki?

- Nie. Po prostu mówiłem, że nie spotykam się z nikim specjalnym. A to nie oznacza, że nie spotykam się w ogóle. Więc o co chodzi?

- O nic, fanki nie będą zadowolone jeśli cokolwiek im powiem.

- Zaraz możesz stąd wyjść, wiesz? A ja mogę powiedzieć wszystko Twojemu szefowi co mi powiedziałaś. O CV. Nie będziesz chyba zadowolona?

- Ja będę cicho i Ty będziesz cicho.

- Ty będziesz cicho. Ja wyjeżdżam. Możesz zostać tu na dwie doby. Masz, zapłać sobie za pokój. Jeśli dobrze to wykorzystasz to i na miesiąc w jednoosobowym starczy.

Wiem, miałem za dobre serce. Ale nie mogłem patrzeć na to jak ktoś cierpi. A ta dziewczyna właśnie wydawała się taka szczera. Wydawała się być szczerą osobą.

Spakowałem się do końca. I gdy tylko zobaczyłem, że światło w jej pokoju zgasło położyłem się spać. Obudziłem się o drugiej nad ranem, umyłem zęby, schowałem szczoteczkę, ubrałem wcześniej przygotowane rzeczy i założyłem buty.

Nie miałem kompletnie sił, ale musiałem jechać do Kate, nie pozwolę dłużej by była sama...
Wsiadłem do taksówki i pojechałem na lotnisko. Przełożyłem lot, były wolne miejsca. Może gdyby nie ta sytuacja z dziewczyną, zostałbym dłużej, ale nie chciałem narażać się jakikolwiek bliższy kontakt z jej strony.

Z mojej nic by nie wynikło, sama by się tylko nakręcała, niepotrzebnie.
Napisałem będąc już w drodze Kate, o tym, że niebawem będę. Po czym zapłaciłem kierowcy i poszedłem po swój bilet.

Całą procedurę już znacie, tak często latam. Leciałem ponownie ponad osiemset mil. Byłem na miejscu przed ósmą rano. Wsiadłem w najbliższą taksówkę. I pojechałem do swojego domu. Zostawiłem tam wszystkie swoje rzeczy. Po ubraniach Kate nie było żadnego śladu. Wszystko wzięła do Los Angeles po czym do swojego domu.

Wsiadłem w swój samochód. Tak, brakowało mi mojego miejsca, tego chłodu na zewnątrz.
Ruszyłem spod garażu i pojechałem do domu Kate. Miałem o tyle szczęście, że jej rodzice akurat ruszali do pracy. Jej tata miał zamiar zakluczyć drzwi. Podbiegłem do niego i poprosiłem by tego nie robił.

Powitał mnie ciepło i oddał swoje klucze. Mama Kate uśmiechnęła się sztucznie i powiedziała, że miło mnie widzieć. Odpowiedziałem jej tym samym po czym wszedłem do domu.

Wiedziałem, że mnie nie lubi, wiedziałem, że chciałaby bym zniknął z życia Kate. Nie rozumiała miłości... Była kompletnie bez serca.

_________________________________________________________

Jak 61? :)


TWITTER : https://twitter.com/NewYorkDream_s
INSTAGRAM : http://instagram.com/newyorkdream_s
ASK : http://ask.fm/KatherineAnnGomez



KOMENTUJCIE! <3