sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 66

KATHERINE

- Kate - cicho westchnąłem - Obiecuję Ci...

- Nie - przerwała mi Katherine - Nie obiecuj mi niczego. Ani złotych gór, ani gwiazd, nie obiecuj mi też, że się zmienisz. Pokaż mi to wszystko! Chcę dowodów, a nie suchej teorii.

- Kate, chciałem tylko obiecać, że przestanę  pić.

- Justin, pić możesz, nie upijaj się, do takiego chociażby stanu, zwłaszcza teraz. Powinieneś być odpowiedzialny.

- Zwłaszcza teraz? Co to ma znaczyć? Masz mi coś do powiedzenia?

- Jesteś moim światem, z Tobą każdy wieczór, jest jak idealny sen, każdy dzień jest relaksem. Wiem, że dalej pójdziemy tą drogą, ale nie jesteś już osobą o której nikt nic nie wie, jesteś na "świeczniku". Zachowuj się. Już nie przeszkadza mi to nawet, że jestem nikim specjalnym, po prostu nie chcę by o Tobie ktokolwiek powiedział złe słowo. To by bolało bardziej niż cios.

- Zakłóciłoby to Twój spokój?

- W pewnym sensie - zamyśliła się - Tak, w pewnym sensie zakłóciłoby. Nie lubię patrzeć jak ktoś obraża bliskich mi ludzi, w szczególności tych z którymi jestem tak blisko jak z Tobą.

- Kochanie...

Wtuliłam się w niego, tak mocno jak nigdy dotąd, potrzebowałam poczuć bliskość, dziecko też potrzebowało ciepła... Zwłaszcza od ojca.


- Obiecuję, będę kochał Cię całe życie, całą wieczność.

- Po prostu to zrób - uśmiechnęła się ocierając łzy.

- I nie upiję się więcej, na prawdę.

- Przysięgasz?

- Przysięgam.

Pierwszy raz otworzyliśmy się tak przed sobą. I kolejne tygodnie nim Justin ponownie miał ruszyć w trasę... Minęły bardzo dobrze. Mieliśmy piątek dwudziestego dziewiątego listopada. Do Justina zadzwonił Scooter.
Poprosił go o wcześniejsze pojawienie się w studiu, w Nowym Jorku... O dziwo, Justin miał teraz koncertować tutaj...

Miałam cichą nadzieję, że wszystko się zacznie układać. Może będzie tutaj choćby do świąt. W ten magiczny dzień chciałabym mu powiedzieć wszystko, nie mogę dłużej tego kryć, bo brzuch chcąc nie chcąc, nie poczeka na naszą gotowość.

Będzie rósł tak czy tak. Nie poczeka, aż powiem Justinowi i nie wystrzeli od tak. Nie można go wciągnąć, ani ukryć... Nie da się po prostu przykryć tego, że jest się w ciąży. Muszę jeść mniej, nie mogę tak łatwo przybierać na wadze teraz...

- Kochanie, pójdziesz ze mną jutro do studia?

- Po co? Zostajesz tu? - powiedziałam zadowolona

- Póki co wydaje mi się, że tu będziemy nagrywać i występować mała - podszedł i objął mnie - Jesteś zadowolona z tego? Czy będę Ci przeszkadzał?

- Jestem zadowolona kochanie - uniósł mnie i przeniósł do okna

Na zewnątrz zaczął padać śnieg, no tak w końcu prawie grudzień. Miasto powoli przykrywało się śniegiem. Robiło się coraz bielej i coraz bardziej świątecznie.

Świeczki w pokoju dawały powoli ten klimat, roznoszący się zapach mandarynek, symbol świąt oczywiście.
Uwielbiałam tę porę, była taka, hmm szczera. Wszystko było widać jak na dłoni, szczęście, smutek, dosłownie wszystko. Puch z nieba nie przestawał lecieć, prószył i prószył... Piękny widok.

Staliśmy przy oknie z Justinem wpatrując się jak miasto zamienia się w krainę śniegu. Jak dzieci wyglądają z rodzicami przez okno.  Justin przytulił się do mnie...

- Pobierzmy się w święta, na śniegu, będzie romantycznie

- Co? - powiedziałam zszokowana

- Pobierzmy się w święta kochanie, będzie idealnie, biało, tak jak powinno być, już się nigdy nie stracimy. Im prędzej tym lepiej, pobierzemy się jeszcze nim wyruszę w trasę.

- Trasę?

- Tak, w ogóle bym nie wracał wtedy do domu, będę podróżował po całym świecie, będziesz do mnie dolatywała.

- Kiedy zamierzałeś powiedzieć? Dla mnie ostatnie dwa miesiące to była męka, nie mówiłeś mi nic o trasie.

- Skarbie, chciałem powiedzieć.

- Kiedy? Dzień przed wyjazdem? Powiedziałbyś, że plany się zmieniły i musisz lecieć, na rok w trasę.


W duchu powtarzałam sobie by być spokojną, nie mogę przecież go znów gasić, jego marzeń...

- W porządku - dodałam - Jedź.

- Nie będziesz zła?

- Spełniaj marzenia, proszę.

- Dziękuję kochanie.


Justin uśmiechnął się i wyszedł z pokoju. Usiadłam na parapecie i spoglądałam przez okno gładząc swój brzuch. Musiałam Justinowi powiedzieć... Wiedziałam kiedy chcę to zrobić, miałam nadzieję, że zrozumie mnie dlaczego tak długo czekałam.

Mam plan i konkretnie chcę go zrealizować. Mając nadzieję, że mnie zrozumie, i będzie się cieszył z zakwitającego z nas życia. W końcu to była nasza wspólna praca. Spojrzałam przez okno i dostrzegłam niedaleko swojego domu chłopaka w oknie. Był mi znajomy, nawet bardzo...

Nazywał się Dustin. Wróciłam do dawnych, młodszych lat, byłam tylko ja i On. Byliśmy młodzi, szaleni, wolni. Byliśmy w tym kierunku...

Dustin jak się domyślacie był moim przyjacielem, przyjacielem od dziecka. Wierzyłam wtedy w taką przyjaźń damsko męską. Dustin był dla mnie jak brat ach i jego przyjaciel zamulony Johny, co we wszystkie sprawy się wtrącał i we wszystkim szukał drugiego dna.

Dustin można powiedzieć był moim obrońcą, jak to brat, chronił siostrę. Zawsze każdy w nas widział związek, idealną parę, jako jedyni dogadywaliśmy się we wszystkim. Prawie, często sprzeczaliśmy się właśnie o błahostki, jak wybór filmu w kinie.

Ubrałam gruby sweterek, kurtkę, i botki. Zawiązałam szalik na szyi i zeszłam na dół.

- Gdzie idziesz? - zapytał Justin

- Muszę odwiedzić kogoś. Za chwilę wrócę, idę dwa domy dalej.

- Kogo?


Nie odpowiedziałam już Justinowi, wyszłam przed dom. Stąpałam pierwszy raz w tym roku po śniegu, świeżym, jeszcze skrzypiącym pod nogami. Uśmiechnęłam się i przeszłam kilka domów dalej.

Podeszłam pod biały dom z czarnymi drzwiami. Na nich wisiał już świąteczny wieniec, choinki były oświetlone lampkami.  Zapukałam do tych drzwi, i czekałam aż mi ktoś otworzy. Marzłam odrobinę, na dworze temperatura nie rozpieszczała.

Drzwi otworzył mi wysoki ciemno włosy mężczyzna.

- Dzień dobry, zastałam może Dustina? Jestem jego koleżanką.

- Dustin, nie niestety, pięć minut temu wyszedł. Wróci koło dwudziestej. Przekazać mu coś?

- Jeśli mógłby Pan. Jestem Katherine, będzie wiedział jaka, mieszkam dwa domy dalej, jakby mógł Pan przekazać, że tam mieszkam i chcę się z nim spotkać, byłabym wdzięczna.

- Przekażę, do widzenia.

- Dziękuję, do widzenia.


Żałowałam niestety, że nie zdążyłam, ale mówi się trudno. Może mnie jeszcze dzisiaj odwiedzi. Mam nadzieję, jego ojciec kompletnie mnie nie poznał, nawet nie szukałam wyjaśnień, nie było sensu.

Szkoda, miałabym okazję powiedzieć mu, że jestem w ciąży, ale przecież przy Justinie tego nie zrobię.
Wróciłam do domu, otrzepałam śnieg z włosów i ubrań.

- Kochanie, chodź do salonu - zawołał mnie Justin


Przewróciłam oczami, i skierowałam się w stronę salonu.

JUSTIN

Wszystko zaczynało się zmieniać. Pragnąłem z nią ślubu przed wyjazdem. Boję się, że mógłbym ją stracić, gdy wyjadę, a tak będę miał choć cień pewności.

Nie wiem czemu wyszła, czy się zdenerwowała, czy po prostu miała potrzebę wyjścia. Nie poszedłem za nią, wiedziałem, że za chwilę wróci. Może chciała odetchnąć, pobyć sama, bez zbędnych fotografów.

Wiem, że gdybym wyszedł za nią, pojawiliby się paparazzo i spokojne wyjście zamieniłoby się w bieganinę byleby uciec przed nimi, schować się gdzieś. Nie chciałem jej na to narażać, mimo, że będzie osobą publiczną, gdy tylko pojawi się ze mną.

Nie chciałem jej niszczyć na każdym kroku... Przysięgam. Dałem jej przecież swobodę, mogła być sobą w naszym związku. Teraz na każdym kroku będzie musiała wyglądać świetnie, nie będzie mogła jak kiedyś ubrać sobie Emu, dresów i wyjść na spacer w śniegu. Wiem, dziwne, ale wolę oszczędzić jej oszczerstw ze strony ludzi.

Chciałem ją w jakiś sposób przeprosić. Zadzwoniłem więc do przyjaciela i poprosiłem o kilka rzeczy. Dziesięć minut później, gdy Katherine jeszcze nie było przywiózł mi cały asortyment.

Położyłem czekoladowo truskawkowy tort na stoliku, ciasteczka również. Spaghetti dojechało pięć minut później, ułożyłem je na stole w jadalni. Zanim to ustawiłem się z gitarą w salonie.
Gdy tylko usłyszałem trzaśnięcie drzwi, zawołałem swoją księżniczkę do salonu.

Widziałem jej uśmiech gdy tylko przekroczyła próg salonu. Widziałem tą iskrę w oczach, jak wtedy gdy pierwszy raz wyznałem jej miłość.


- Justin, co jest grane?

- Usiądź na kanapie, i posłuchaj.

Wziąłem do ręki gitarę i zacząłem wybijać rytm...

Kropla w oceanie, zmiana w pogodzie. Modliłem się, że może i my skończymy razem. To tak jakby pragnąć deszczu na środku pustyni. Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich, ponieważ jesteś moim Niebem.

Nie chcę marnować weekendu,jeśli mnie nie kochasz, udawaj  jeszcze kilka godzin, a potem nadejdzie czas, by odejść. 
Gdy mój pociąg odjeżdża wzdłuż wschodniego wybrzeża, ciekaw jestem, jak się ogrzejesz. 
Jest za późno na płacz, zbyt niepewnie, by ruszyć dalej. 



Wciąż jednak nie mogę sobie Ciebie odpuścić,przez większość nocy prawie nie śpię. 
Nie zabieraj ode mnie tego, czego nie potrzebujesz. 

To tylko kropla w oceanie,zmiana w pogodzie... Modliłem się, że może i my skończymy razem. To tak, jakby pragnąć deszczu, stojąc na pustyni. Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich, ponieważ jesteś moim Niebem. 



Zgubiłem zaufanie i starych przyjaciół... nigdy nie licząc żali. 
Dzięki łasce Boga w ogóle nie odpoczywam. Nowa Anglia. Podczas zmiany liści ostatnia wymówka, jaką zadeklaruję: 
Byłem chłopcem, który kochał kobietę jak małą dziewczynkę. 

Wciąż jednak nie mogę sobie Ciebie odpuścić,przez większość nocy prawie nie śpię. 
Nie zabieraj ode mnie tego, czego nie potrzebujesz... 

To tylko kropla w oceanie,zmiana w pogodzie... Modliłem się, że może i my skończymy razem. To tak, jakby pragnąć deszczu, stojąc na pustyni.  Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich,ponieważ jesteś moim... 

Teraz Niebo nie wydaje się już wcale tak daleko.  Niebo nie wydaje się już daleko... 
Teraz Niebo nie wydaje się już wcale tak daleko. Niebo nie wydaje się już daleko... 

Kropla w oceanie, zmiana w pogodzie... Modliłem się, że może i my skończymy razem.  To tak, jakby pragnąć deszczu, stojąc na pustyni. Ale ja trzymam Cię najbliżej ze wszystkich, ponieważ jesteś moim Niebem. 
Jesteś moim Niebem...


Katherine siedziała ze łzami w oczach, spoglądała na mnie z wielką miłością.
Część dawnej jej została... Nadal łatwo doprowadzić można było ją do płaczu. Kate wstała z kanapy i podeszła do mnie. Wtuliła się z całych sił...


_________________________________________________

I jak 66 ? :)
Już mam plan na dalsze rozdziały, więc może nie tak prędko to się skończy :D


 TWITTER : https://twitter.com/NewYorkDream_s
INSTAGRAM : http://instagram.com/newyorkdream_s
ASK : http://ask.fm/KatherineAnnGomez



KOMENTUJCIE! <3 








8 komentarzy:

  1. Jak zawsze boski rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny *-* czekam na next ! <3

    @MartaJusiSel

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietny rozdzial <3 Kiedy nastepny? Nie moge sie juz doczekac ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aww *.* Cudowny ;) Nie mogę się doczekać następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej mam nadzieje ze jestem na tyle tepa i nie wiem co ci chodzi poglowie i Katee i ten Dustin nie beda razem

    OdpowiedzUsuń
  6. Awwwwww boski jak zawsze to jest takie zajebiste <3 <3 że normalnie codziennie sprawdzam czy jet nastepny rozdzial. Nie chcialambym aby te twoje opwiadania sie skonczyl bedzie mi bardzo ale to bardzo smutasnie. Ale ja cb rozumiem nie mozesz ciagnac wiecznie tej samej histrii ja cb naprawde rozumiem. Ale obiecaj nam ze nie przestaniesz pisac i znowo zaczniesz pisac calkiem innego bloge z innom historiom. Bo ja sobie nie wyobrazam jak bys przestala wogle pisac ? ? ? Jestes cudowana <3<3 <3<3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeny to jakie cuudne!! Mam nadzieję, że nie przestaniesz pisać, bo jesteś w tym naprawdę dobra!! :))

    http://do-you-wanna-fight.blogspot.com/ zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń